poniedziałek, 15 listopada 2010
Palacze!
piątek, 12 listopada 2010
Last Believer - spontan shows
wtorek, 5 października 2010
Na wyjeździe myśli się częściej..
poniedziałek, 16 sierpnia 2010
Media Blitz
poniedziałek, 9 sierpnia 2010
Globalne Ocipienie..?
sobota, 5 czerwca 2010
No Values

sobota, 17 kwietnia 2010
Two Sides
Nigdy nie kryłem swoich sympatii politycznych, skierowanych raczej w progresywno, światopoglądowo liberalny, aczkolwiek społecznie odpowiedzialny jej kierunek. Niemniej w sobotę 10.04. 2010 ok godz. 9 czasu lokalnego wszyscy doznaliśmy szoku. Niezależnie od późniejszych reakcji, fakt tragedii w której ginie prawie setka osób, dotknął zdecydowaną więszość myślącej części polskich i światowych społeczności. Straciliśmy sporą część krajowej sceny politycznej. Nie było mi po drodze z prezydentem Kaczyńskim, którego kadencję uważam za mało udaną, abstrahując od wizerunku i obyczajowych potknięć, ale również w kontekście ksenofobicznej polityki zagraniczej dot. stosunków z najbliższymi sąsiadami, oraz wsparcia udzielonego, wbrew społecznemu sprzeciwowi, byłemu prezydentowi Bushowi w Iraku i Afganistanie Nie podobała mi się również PiS-owska koncepcja moralności i absolutyzmy światopoglądowego. Generalnie mógłbym wymieniać co nie podobało mi się w prezydenturze Kaczyńskiego, polityce Aleksandra Szczygło, za czasów jego zwierzchnictwa w Ministerstwie Obrony Narodowej i dojść do wniosku, że prócz być może minister Izabeli Jarugi-Nowackiej, z żadnym z lecących polityków nie łączyły mnie poglądy, wspólna wizja przyszłości Polski cz nawet jednostronna sympatia. Mało tego, większości z nich szczerze życzyłem odsunięcia się z aktywnego życia politycznego kraju, ale do cholery - nie w taki sposób! W sobotę w Smoleńsku nie zginęły decyzje o przedłużeniu kontyngentu w Iraku i Afganistanie, kontrowersyjne wypowiedzi wobec mniejszości seksualnych i wyznaniowych, w sobotę zginęli ludzie, mający rodziny, prowadzący również prywatne życie, być może nie tak bardzo jak niektórym się wydaje, przesiąknięte ideologią i chęcią panowania nad światem.
Ciężko jest trochę odnaleźć się w krajobrazie kraju podzielonego na obozy, gdzie z jednej strony znajdują się żałobnicy, masy w dużej mierze zmanipulowane przez indywidualności upatrujące w tragedii ludzkiej możliwości zbicia politycznego kapitału, tworząc narodowe legendy i pomniki, markowane głównie metką PiS, a z drugiej krzykacze, obwieszczający całemu światu, głównie poprzez bzdurne grupy facebookowe i forumowe sprzeczki, jak niewiele znaczy dla nich życie ludzkie, "skażone" wrogą im ideologią.
Gdy po raz pierwszy usłyszałem o pomyśle pochowania p. Kaczyńskich na krakowskim Wawelu, postukałem się odruchowo po głowie, jako że ze wszystkich dotychczasowych prezydentów wolnej Polski, po 89 roku, ten wcale nie wydał mi się najbardziej zasłużony, w żadnym szczególnym aspekcie. Po drugie ewidentny jest dla mnie podtekst polityczny, mający utwierdzić Polaków w przekonaniu o świetnej prezydenturze Lecha Kaczyńskiego i o jego statusie Męża Stanu, a nie jak dotychczas - kartofla. Przykre to jest, jego śmierć na pewno była osobistą tragedią dla wielu ludzi, a koniec kadencji mógł wyglądać zupełnie inaczej (mógł poświęcić się życiu rodzinnemu, nie twierdzę przecież, że nie był prywatnie świetnym gościem, wspaniałym ojcem i kochającym mężem), ale wykorzystanie jej dla umocnienia upadłej już nieco pozycji partii Jarosława Kaczyńskiego, uważam za co najmniej niesmaczne. Z drugiej jednak strony, argumenty których używają rozszczekani przeciwnicy pochowania pary prezydenckiej w Krakowie ("bo tu dostojnicy i królowie leżą przeca!") kompletnie do mnie nie przemawia, jako że pozycja w jakiej historia umiejscowiła Józefa Piłsudskiego, Kazimierza Wielkiego i całą resztę palestry wcale nie jest dla mnie tak niepodważalna, tak więc fakt, że będzie tam leżał kolejny polityk, którego zasługi są dla mnie co najmniej dyskusyjne, jest mi zupełnie obojętny.
Szopka, tworzona głównie przez czołowe polskie media i rozkręcana przez co najmniej dwie, szczekające na siebie grupy jest naprawdę nieznośna i kompletnie nie pozostawia mi miejsca na odnalezienie się na scenie tych tragicznych wydarzeń, dlatego wolę pozostać z boku, mieć swoje zdanie i zamiast tradycyjnie rozpoczynać dzień od wiadomości z kraju, wolę rozpocząć go od posłuchania sobie muzyki...
SOCIAL UnREST
Pierwszy raz usłyszałem ich na kompilacji, znanej mniej lub bardziej każdemu miłośnikowi Punk Rocka - Complete Studio Recordings Vol. 1 i 2 wydane w 1994 przez Archive Records. Płytki bardzo przekrojowe, ciekawe choćby przez pryzmat przemian stylistycznych przez jaki przechodziła kapela na przestrzeni lat. Generalnie bardzo lubię Hardcore Punka na surowo, dlatego pewnie jedne z moich tzw. all time favorite pozycji to niebieska płyta Adolescents, "Can't Close My Eyes" Youth Of Today czy cała reszta pierwszej fali amerykańskiego Harcore Punk z początku lat 80tych. Social Unrest, w swoich pierwszych, bardziej surowych własnie dokonaniach, nie wybijała się szczególnie na tle innych kapel, szczególnie ze swojej okolicy, gdzie działały hordy jak choćby Tales Of Terror, Flipper czy Cripmshrine, ale późniejsze dokonania, z których ja znam głównie "Before The Fall" i "Now And Forever" są poprostu... piękne? Nie brakuje w nich energii, ale pomysłami, aranżacjami i wokalnymi wyczynami Creetina mogli by obdarować co najmniej kilka dzisiejszych zespołów, stawiających głównie na "marketing", "stylówkę" i "profesjonalizm"..
"..This is not style. This is not fashion. This is Punk....... On the borderline of 1978/1979 spawned Social UnRest. Our suburban origins are something we've never been ashamed of, we wanted to bring Punk from the city streets into the burbs, and that's what we did.."
czwartek, 11 marca 2010
Okupacja i inne atrakcje.

W chwili obecnej w kongresie US toczy się dyskusja dotycząca wycofania wojsk z terenów Afganistanu (cóż, toczyła się, jako że dzisiejszej nocy rozmowa została ucięta przez Republikanów chcących kontynuować wojnę oraz cześć Demokratów nie chcących uchodzić za "antyamerykańskich"). Prezydent Barack Obama, najwyraźniej chcący wreszcie spłacić dług wobec otrzymanej jakiś czas temu Pokojowej Nagrody Nobla starał się zainicjować taką dyskusję i oczyścić swoje imię w oczach liberalnego elektoratu. Pełen zapału Dennis Kucinich, starający się zmotywować wycofanie wojsk z Afganistanu w ciągu 30 dni poniósł klęskę, tak więc okupacja trwa nadal. Co ciekawe, w przedwyborczym ferworze gadki o niczym, która ma miejsce w tym momencie w Polsce, temat ewentualności zakończenia misji Afgańskiej nie znalazł swojego miejsca nawet w mniej poczytnych/oglądanych mediach. Przyznaje, dodatkowa dyskusja społeczna, mająca jakiekolwiek znaczenie, nie jest najlepszą alternatywą dla aktualnie zalewających telewizję oraz gazety wewnątrz partyjnych, prawyborczych "uszczypliwości", jak nazywają to czołowe polskie media, partyjnych konwencji rodem z PRL czy POPiSowych przekamarzań. Merytoryczna rozmowa w polskiej polityce nie jest zjawiskiem pożądanym. Nasi parlamentarzyści wyspecjalizowali się raczej w cynicznym mydleniu oczu swoich wyborców niźli w rozmowie o konkretnych problemach dotyczących społeczeństwa. Cóż być może rosnąca w Afganistanie niechęć wobec polskiej armii, opisana w dzisiejszym artykule z Wyborczej nie jest dostatecznie istotna, a przynajmniej nie na tyle by wszczynać narodową dyskusję nt pozostawania wojsk koalicyjnych w Iraku oraz Afganistanie, gdzie również nasi żołnierze postrzegani są przez większość autochtonów jako agresorzy a nie wybawiciele.
Zakończenie sezonu
Najbliższy weekend uwieńczy hokejowy sezon 2009/2010. Prawdopodobnie nie uda mi się już zakupić biletu na to wydarzenie, pozostaje więc nadzieja, że lokalna telewizja potraktuje tę imprezę jako dostatecznie atrakcyjną by zaprezentować ją na ekranie, miedzy innymi mojego nowego telewizora. Właściwie obejrzenie tego meczu w zaciszu domowym, powinno być przyjemniejsze i bardziej komfortowe niż odmrażanie sobie dupska na hali lodowiskowej. Tym bardziej, iż moje uczestnictwo w meczu jest zwykle bardziej analityczne niż aktywnie kibicowskie. Niemniej przyjemność płynąca z faktycznego uczestnictwa w meczu, dzielenia radości wygranej (mam nadzieję..) z innymi kibicami, to argument i wiele bardziej ponętny niźli kapcie, ciepła herbata i wygody fotel.
Ciekawym zjawiskiem jest nagłe zainteresowanie również polskim hokejem, przez dotychczas sceptycznie podchodzących do tej dyscypliny ludzi. Zapewne nie bez znaczenia jest tutaj niesamowicie widowiskowy finał olimpijskiego hokeja, pomiędzy kolosami z Ameryki Północnej, niemniej muszę uprzedzić wszystkich neofitów - Polski hokej póki co nijak ma si

niedziela, 7 marca 2010
Studio, dzień 3
Ostatni dzień w studio należał głównie do mnie. Po zaparzeniu kawy instant (niestety, okazało się, że odległość do najbliższego Starbucksa była za dużą do przebycia dla zwykłego śmiertelnika..) oraz kubka siemienia lnianego (świetny sposób na zabezpieczenie i leczenie podrażnionego śpiewem gardła), zabrałem się do nagrywania. Wbrew obawom (chyba nie tylko moim) nagrywaliśmy numer po numerze, bez większych problemów, zatrzymując się na dłużej na jednej tylko piosence (której jeszcze przed nagrywaniem bałem się, niemal jak dentysty) Pozostałą chwilę poświęciliśmy na dogrywanie gitarowych detali, przy czym po chwili, 3/4 zespołu musiało udać się w drogę do domu, tak więc pozostawiając Łukasza samego, na pastwę naszego świetnego realizatora - Klimy, ruszyliśmy - ja i Szymon na tramwaj, Maciek do samochodu zapchanego bębnami.
Na dworcu mieliśmy wystarczająco dużo czasu na zjedzenie falafela, zakupienie sobie podróżnej prasy i wepchanie się do przepełnionego ludźmi pociągu. Droga upłynęła na rozmowach o muzyce, sposobach jej kontemplacji oraz nie byciu emocjonalnym nastolatkiem.
Serdeczne dzięki za gościnę należą się naszemu Grajkowi Łukaszowi, za cierpliwość i fachową robotę Marcinowi, zwanemu Klimą a za sprawne zagranie i nagranie materiału, wsparcie duchowe oraz sympatyczne towarzystwo całemu Last Believer, raz jeszcze Klimie oraz odwiedzającemu nas codziennie Pasztetowi, hehe.
sobota, 6 marca 2010
Studio, dzień 2

Cóż, dzień drugi nie był zbyt ekscytujący. Rano Łukasz zakończył pracę nad ścieżkami gitarowymi, po czym nastąpił Szymon i jego basowe szaleństwa. Ok 16 dopadł nas głód, wybraliśmy się więc do okolicznych "budek" w poszukiwaniu jedzenia. Wschodnia strona Wisły, to ta bardziej mroczna część Warszawy, gdzie określenie "Polska B" nabiera zupełnie realnego znaczenia. Po zamówieniu 4 porcji "riziu z waziwami" okazało się, iż ów "riż" nie jest wyłącznie z warzywami, a w bonusie pojawiło się również jajeczko. Koniec końców zjadłem kapustkę i zasadniczo pozostałem głodny. 20 minut przed planowanym końcem sesji, dosyć niespodziewanie udało mi się nagrać wokale do jednego z kawałków, tak więc w niedzielę nie muszę zaczynać "od zera".
Wieczorem pod dużą presją mojego żołądka namierzyliśmy dwie budki z falafelami, gdzie zaspokoiłem głód. Po spotkaniu kilkorga znajomych klasycznie wróciliśmy na mieszkanie Łukasza, gdzie wskoczyłem w śpiwór i starałem się dokończyć rozpoczęty poprzedniego wieczora film - "Soylent Green" z młodym jeszcze Charltonem Hestonem, a chłopaki dogorywali oglądając teledyski na YouTube.
piątek, 5 marca 2010
Studio, dzień 1
Po wczorajszym, nota bene świetnym koncercie Born To Lose, wieczorno/poranne pakowanie oraz przygotowanie do wyjazdu, niestety poprzedzonego sześcioma godzinami pracy, było dosyć chaotyczne i demotywujące, aczkolwiek z perspektywy siedziska w popołudniowym pociągu jadącym do Warszawy, dzień nie wydał mi się specjalnie długi czy męczący. Niestety podróż Inter Regio pozostawia sporo do życzenia, głownie z powodu kolejarskiej tendencji do przesady. Po serii medialnych oskarżeń dotyczących zaniedbań spółek PKP, owocujących zamarzniętymi pociągami, mniej więcej od 1/3 drogi mogłem wczuć się w rolę warzywa, gotowanego na parze. Umilając sobie czas jak tylko było to, w tych warunkach możliwe, suchając na zmianę demówki LB (zadanie domowe, tj. przygotowanie merytoryczne do nagrywki) oraz Black Sabbath "Paranoid", dotarłem na dworzec centralny, skąd pojechaliśmy już wprost do studia.
Dzisiaj, jeszcze przed moim przyjazdem, Maćkowi, bardzo zresztą sprawnie udało się nagrać bębny do wszystkich kawałków, tak więc po wejściu, krótkiej konsultacji apropos brzmienia Marshala do ścieżek gitarowych, Łukasz nagrał część swoich partii.
Ok 10 nadszedł czas zawinąć się na wypoczynek, zjeść domowy obiad mistrza patelni Grajka i wyspać się przed jutrzejszą sesją, rozpoczynającą się o 10 rano.
piątek, 19 lutego 2010
They Live

Zdaje sobie sprawę, że niewielu ludzi podziela mój gust filmowy, dlatego nie zamierzam postować na temat tego, skąd inąd bardzo przyzwoitego fimu Carpentera. Sam tytuł, odcięty nieco od wspomnianego obrazu kumuluje w sobie emocje kłębiące się we mnie od pewnego czasu. Emocje w większości negatywne, będące wynikiem poczucia społecznej alienacji, być może nie na stopie mikro społeczności (bynajmniej nie tylko punkowej), w której się na codzień obracam, bo tutaj wydaje mi się zrobiłem duży postęp, otwierając się nieco bardziej niż kiedyś.
niedziela, 7 lutego 2010
Going Wild 2 Mini Tour cz. 3
Rzeszów przywitał nas chłodno, mam na myśli pogodę oczywiście. Cel nr. jeden, priorytetowo potraktowany przez chłopaków - Da Grasso, niestety najgorsze w jakim dane mi było jeść pizzę w wersji wegańskiej. Cel nr. 2, priorytet mojej skromnej osoby - kawa z Costy i spacer po centrum miasta.
Klub "Od Zmierzchu Do Świtu" to bardzo przyzwoita lokalizacja koncertowa, dodatkowo wsparta fachowym uchem najętych akustyków, sprawił iż grało nam się naprawdę dobrze. Ludzie reagowali raczej pozytywnie, nawet pijacka nachalność niektórych pogujących, nie była w stanie zepsuć tego wrażenia.
Identity oraz Capital zagrali świetne sety, docenione również przez publikę.
Fajnie było raz jeszcze spędzić kilka dni w towarzystwie tych ludzi, jest między nami ewidentna chemia (a być może to tylko moje wrażenie), więc mam nadzieje, że ta świecka tradycja wspólnej turystyki znajdzie swoją kontynuację w niedalekiej przyszłości.
Serdeczne podziękowania należą się, prócz oczywistego - chłopakom ze wszystkich trzech zespołów, również (a może przede wszystkim, bo bez nich koncerty by się nie odbyły) organizatorom tych gigów, ludzią którzy nas karmili, nocowali czy poprostu przyszli nas zobaczyć, porozmawiać, pożartować..
To świetnie, że kilgorgo ludzi ma jeszcze zajawkę by trzymać tę scenę, zwaną Hardcore Punk przy życiu. Dzięki.
Going Wild 2 Mini Tour, cz. 2
Prosto z klubu pojechalismy do kwatery głównej naszych wspaniałych wydawców In Our Hands - Pawła i Agaty.
Po wchłonięciu kanapek z pastą z zielonego groszku i wypiciu kawy na stacji BP, ruszamy na nasz ostatni w tej turze koncert - do Rzeszowa.
sobota, 6 lutego 2010
Going Wild 2 mini tour
Dzisiaj, już po śniadaniu, odwiedzeniu Starbucksa i domowym obiedzie przygotowanym przez Grajka i Szymona, ruszamy podbijać święte miasto Częstochowe. Liczę na równie udany wieczór.