sobota, 5 czerwca 2010

No Values


"I don't care", "wbijam w to", "wyjebane" - myśl przewodnia młodzieży XXI wieku. Przesadzam. Jasne, może trochę. Ale od środowiska HC Punk, któremu poświęciłem, można już powiedzieć większą część życia, aż po środowiska studenckie, ongiś będące synonimem światowej elity inicjującej progresywno - wolnościową rewolucję intelektualną (i nie tylko), ludzi dopadł aktywistyczny marazm i czysto hedonistyczne motywacje. It's all about fun, chciało by się rzecz, i nie było by w tym nic złego, bo naturalnie nie mam nic przeciwko dobrej zabawie, ba! mógłbym rzec nawet, trochę ryzykownie, że życie składać się powinno z małych przyjemności, przy czym, gdyby nie fakt istnienia w naszej historii ruchów społecznych, mających ambicje wymuszania zmian (czy będą to prawa kobiet, mniejszości etnicznych wyznaniowych czy też sprzeciw społeczny ograniczający hegemonię rządów i ponadnarodowych koncernów zważających wyłącznie na zysk), mogli byśmy owych małych przyjemności nigdy nie doznać.
Może naiwnie, ale wierzę, że balans pomiędzy dobrą zabawą i prozą życia a aktywizmem, powinien być zachowany.
Obserwując swoje najbliższe otoczenie/środowisko (Punk Rock, Hardcore), przywykłem już w dużej mierze do zatracających się wartości - do tras koncertowych organizowanych przez muzyczne korporacje nastawione wyłącznie na zysk (dalej czerpiąc garściami z etosu sceny niezależnej), poprzez wygwizdywanie muzyków mówiących ze sceny coś więcej niż "tam mamy koszulki i płyty" aż po zepchnięcie wartości wolnościowych, idei sprawiedliwości społecznej, indywidualizmu, d.i.y., praw zwierząt na margines, zajmowany przez lewicową ekstremę z sierpami i młotami na koszulkach.
Nie dziwię się, że spora część ludzi nie widzi znaczącej różnicy pomiędzy Billy Talent i Bad Religion, skoro ja sam nie potrafię znaleźć już zbyt wielu argumentów wyraźnie znaczących czymże ten prawdziwy punkrock mistrzów z L.A. różni się od wykreowanych przez media i koncerny muzyczne gwiazd z MTV.
Trochę smutne, że ostatnim bastionem jakiejkolwiek dyskusji pozostały fora internetowe, bo i ziny, pełniące kiedyś tę właśnie funkcję, zdominowane zostały głównie przez stricte muzyczne wywiady z coraz mniej mającymi do powiedzenia zespołami (z chlubnymi wyjątkami).

Jak bardzo uwielbiam Black Flag i ich przekorny tekstowo numer pod wymownym tytułem "No Values", tak bardzo tychże wartości w "scenie" brakować mi zaczyna.
Może to cykle i przewijające się tu i ówdzie zespoły z kopiącymi tekstami, niezależne, lokalne koncerty i ziny oferujące pożywkę intelektualną wraz z ciekawymi wywiadami są zwiastunem kolejnego przełomu ' 90/'00?
Propsy dla tych wszystkich, którzy mimo wszystko starają się utrzymać Hardcore Punk w statusie niezależnej, wartościowej alternatywy. W dobie skomercjalizowania każdej niszowej kiedyś zajawki - od Snowboardingu aż po granie w zośkę, nie jest to łatwe...

Prof. Słowik

Gdy byłem w szkole średniej, ulubieńcem wszystkich chłopków (bo byliśmy klasą w 100% złożoną z chłopa) był profesor Słowik. Oczywiście poza atrakcyjną, młodą nauczycielką języka niemieckiego, którą powodowani hormonami, nie raz doprowadzaliśmy do płaczu. Prof. Słowik był postacią nader ciekawą, mającą sporo do powiedzenia - nie były to niestety historie mające jakąkolwiek wartość edukacyjną, raczej humorystyczną. Jako że profesor był osobą wyjątkowo pokrzywdzoną przez los, który odebrał mu jego szlacheckie przywileje i majątki dworskie, niewiele trzeba było by jad nienawiści obarczający winą za polskie nieszczęście spadł na bliżej niezidentyfikowane grupy masońsko - żydowskie. Kolejnym atutem profesora było to, iż zdarzało mu się zasypiać podczas odpytywania z zadań domowych - naprawdę bezcenna cecha. Fakt, że w przeciągu 3 godzin lekcyjnych pod rząd, gdy zwykle mieliśmy z nim zajęcia, niezauważeni wychodzili z klasy kolejni uczniowie. W rezultacie na ostatniej godzinie pozostawało ok 5-7 osób, co nie wzbudzało podejrzliwości prof. Słowika. Dobry to był człowiek - poczciwy fantasta. Kiedyś żałowałem, że dużą część jego opowieści przegapiłem słuchając na swoim starym walkmanie kaset TSOL, Descendents, Bouncing Souls czy Cockney Rejects, aczkolwiek biorąc pod uwagę, że obecnie podobne historie zajmują miejsce w publicznej debacie i są podnoszone przez sporą część skrajnie prawicowego społeczeństwa, nie jest mi już tak żal.
Jedyna różnica polega na tym, że kiedyś zainicjowanie opowieści profesora Słowika, ratowało nas przed odpytywaniem z Gazownictwa i Ciepłownictwa, ew. Wodociągów i Kanalizacji (nie zaznaczyłem wcześniej, że jestem absolwentem Technikum), teraz słysząc je w publicznej telewizji, wolę przełączyć kanał...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz