czwartek, 30 stycznia 2014

Bojkot konsumencki i jazda pod prąd

Bojkot Konumencki

- mechanizm społeczno - ekonomiczny, znany co najmniej od końca XIXw.
W Polsce praktykowany głównie przez religijnych radykałów, a ongiś przez politycznie zaangażowanych działaczy tzw. "sceny niezależnej". O ile wielu z Was może nie pamiętać kserowanych ulotek nawołujących do bojkotowania Shella, McDonald's czy Coca-Coli rozdawanych na koncertach czy przedrukowywanych w zinach, każdy zapewne kojarzy niedawny ruch sprzeciwu środowisk katolickich pod adresem jednego z producentów napojów energetycznych. 
Z punktu widzenia ekonomii, jest to idealne narzędzie nacisku konsumenckiego, wymuszające na producencie zmianę swojej polityki - karą za niesubordynację jest niższy popyt - czyli straty. Bojkot jest narzędziem skutecznym gdy angażuje w swój mechanizm większą rzeszę zainteresowanych - na poziomie personalnym, jest po prostu sposobem wyrażenia swojej dezaprobaty, czy sprzeciwu. Dla wielu z nas, swoistą formą bojkotu jest wegetarianizm czy weganizm. W skali globalnej, ruch walczących o prawa zwierząt, również poprzez swoją dietę, wywiera nacisk na firmy produkujące żywność, kosmetyki, odzież, a w skali lokalnych społeczności na sklepy i restauracje, wzbogacające pod ich wpływem swój asortyment o produkty przyjazne dla wegetarian. Na poziomie jednostki, to wyrażenie swojego "NIE!" dla torturowania i zabijania zwierząt. 
Świadomy konsument, korzystając z dostępności informacji jaką daje Internet, pozostaje na bieżąco z polityką firm, których usługi lub produkty wykorzystuje. Ciężko będzie skierować wegetarianizm/weganizm na konkretnego przedsiębiorcę/firmę/korporację, ponieważ jest to sprzeciw wobec globalnej idei uboju zwierząt na pożywienie czy ubrania, czy też torturowaniu ich w imię nauki lub higieny. Ta forma bojkotu ma z założenia charakter permanentny. Natomiast sprzeciw wobec Coca - Coli militarnie tłumiącej związki zawodowe w Kolumbii, może mieć formę akcji tymczasowej, zakładającej nagrodzenie firmy poprzez zakończenie bojkotu jej produktów, w przypadku gdy ta zdecyduje się zmienić swoją politykę i uderzyć w pierś. Tutaj czasami pojawiają się schody - często unikanie produktów krytykowanej firmy wchodzi w krew na tyle, że żadna biznesowa rewolucja nie jest w stanie zmienić naszych konsumenckich nawyków. W takiej sytuacji bojkot zostaje oskubany z elementu nacisku, pozostając wyłącznie wyrazem niechęci wobec przedsiębiorstwa/korporacji jako idei.

Jazda Pod Prąd

Jakieś 20 lat wstecz, inaczej niż reszta lokalnych chłopaków, od kopania piłki, jazdy na rowerze i słuchania hitów z wówczas nowo powstałej niemieckiej stacji muzycznej Viva (oglądanej dzięki popularnym talerzom telewizji satelitarnej), wolałem deskorolkę i przegrywane kasety z punkowymi szlagierami. Nie było skateparków, ekipy z którą można było pojeździć, na trucki czy deka zbierało się kasę miesiącami i jeździło dla czystej frajdy - nie dla dobrych zdjęć, filmów i ewentualnych sponsorów. Pamiętam wakacyjne, całodzienne wypady - często samotne. Gdy plecak pakowałem kanapkami, książką i kradzioną paczką fajek. Gdy brałem deskę, podziurawione już nieco buty (pierwsze podróby Vansów, sprzedawane na krakowskim placu targowym) i  cały dzień spędzałem w plenerze. Zupełny spontan - bez telefonu komórkowego, iPada, laptopa, bez ciśnienia czy ktoś oceni stylowość mojego heelflipa. Czysta adrenalina, gdy wyłączasz myślenie co stać się może gdy na pysk spadniesz z murku, próbując wycisnąć ostrego grinda.
Choć ciągle w szafie mam deseczkę i nie czuję się wcale aż takim prykiem by czasami jej na spacer nie zabrać, czasy beztroskich wypadów skateboardowych najpewniej już nie wrócą..

niedziela, 5 stycznia 2014

Wege Policja i rok 2013 muzycznie

Internet po brzegi wypełniony jest najdziwniejszymi wariacjami ludzkiej, niczym nieskrępowanej fantazji. By mieć tego obraz, spojrzeć wystarczy na youtube-owe hity czy przezabawne memy, przesuwające granice oceny rzeczywistości w sposób, w jaki w świecie realnym bywa nieakceptowalny. Własnymi prawami, w internecie rządzą się również dyskusje. Tutaj, skryci za anonimowymi nickami, czy nawet autentycznymi profilami na portalach społecznościowych, czujemy się nieskrępowani, zobligowani wręcz do wypowiedzenia tego, co zza ekranu komputera wypowiedzieć przychodzi z większą łatwością.

Choć ów brak skrępowania, jak dla mnie jest elementem na dłuższą metę dopalającym rozwój idei i relacje międzyludzkie, stężenie hejtingu wyzierające z forów i facebook-owych grup dyskusyjnych jest czasami dobijające. Począwszy od grup z bliżej niezrozumiałych pobudek nienawidzących "trawożerców" (wśród młodzieży z kompleksami tak określa się wegetarian i wegan, jak mniemam), po - z drugiej strony, grup wspomnianych wegetarian  i wegan właśnie, hejtujących bez opamiętania oponentów zbłąkanych w czeluściach internetów, raz po raz trafiających na wegetariańską ścianę facebook-owego płaczu. By nie być opacznie zrozumianym - nie są mi obce agresywne reakcje, rodzące się przy co głupszych pytaniach ("a rośliny to mordujesz i zjadasz..."). Byłem tam. Podobnych potyczek (z tym, że z racji mniejszej dostępności kanałów ineraktywnych, wówczas stoczonych częściej w realu, werbalnie) przeżyłem całkiem sporo. W dalszym ciągu prawa zwierząt są dla mnie zajebiście ważne, a wykluczenie produktów zwierzęcych,  tym samym ograniczenie swojego udziału w cierpieniu i zabijaniu innych istot, jest jedną z podstaw mojej etyki, niemniej lata dyskusji i obserwacji nauczyły mnie kilku rzeczy. I nie chcę tutaj w żaden sposób zadzierać nosa, czy gasić czyjegokolwiek zapału w podnoszeniu tematu ochrony tych, którzy sami chronić się nie mogą, niemniej nie potrafię pozostać obojętny wobec przepychanek, które do niczego nie doprowadzą.
Nikt nie chce słyszeć że robi źle. Zarzut, że jest się bezdusznym mordercą zwierząt, jeszcze nikogo - jak daleko percepcją sięgam, na weganizm nie zawrócił. Wytykanie błędów, to zadanie upierdliwych teściowych - mało skuteczne i w żaden sposób nie wnoszące niczego do dyskusji, na przecież okropnie ważny temat.
Kiedy miesiąc temu, para celebrytów (pff, ten termin wydaje mi się równie pusty, jak bardzo często jego podmiot sam w sobie) - Jay Z i Beyonce ogłosili swój niemal miesięczny okres 100% roślinnej diety, oczy całej wegańskiej ławy przysięgłych skierowane były na niemal każdy aspekt ich publicznej egzystencji. Już w pierwszych dniach oberwało im się za futro w wege restauracji. Naturalnie rozumiem jak oburzający bywa brak konsekwencji, niemniej pośród tych wszystkich uchybień i niedociągnięć ("masz skórzane buty", "jesz właśnie chipsy z inozynianem", "nie sprawdziłeś tablicy Mendelejewa nim zjadłeś tą zupkę"), warto odnaleźć pozytywy - fakt, że coraz więcej ludzi - być może właśnie dzięki pozerskim akcjom gwiazd jak Jay Z i Beyonce, interesuje się weganizmem, losem zwierząt - zaczyna dociekać w jaki sposób jedzenie trafia na ich talerz. Może warto docenić każde staranie, które w rezultacie jest wartością dodaną do procesu polepszania losu zwierząt i planety na której żyjemy. Jestem przekonany - z czysto statystycznego punktu widzenia, że mała grupa wegańskich purystów, znaczy dla zwierzaków i Ziemi o wiele mniej, niż armia"pozerów" na tapecie kolorowych magazynów, pociągająca za sobą rzeszę naśladowców. Sam, zapewne przez wzgląd na radykalne piosenki i fanziny, które mnie wychowały, pozostanę w swoich wyborach radykalny. W SWOICH wyborach...

2013 muzycznie

Jak słusznie moja, dopalona witaminą B12 i nasionami konopi pamięć sięga, to już trzeci rok, w którym odbetonowałem się na muzykę powstałą po tym jak przestałem być nastolatkiem. Również rok 2013 przyniósł kilka fajnych rzeczy, prócz starych zespołów nagrywających nowe płyty, również nowe zespoły i ich nowe płyty. Więc:

Whitman "Miasto Masa Marketing" - zdaję sobie sprawę, jak nieprzyjemne dla muzyków bywają porównania, ale tutaj nie mogę się powstrzymać, bo to że słyszę na tej płycie jeszcze więcej Social Unrest, które uwielbiam, uważam za ogromny komplement - tym bardziej, że SU nie jest kapelą z której często się  "zrzyna". Ba, mam wrażenie, że nie jest kapelą, którą zna i lubi więcej niż 10 osób w całej polskiej scenie hardcore punk.

Adolescents "Presumed Insolent" - kocham ich od niebieskiej płyty, którą usłyszałem jako pierwszą (która to z resztą została jako pierwsza nagrana, więc chronologia zachowana). Chyba nawet jakby nagrali płytę smutnego modern hardcore-a, kochał bym ich dalej...

Good Lookin' Out "This Is It" - prosto w ryj, ale z pomysłem. Nie wiem co urzeka mnie bardziej - muzyka czy urok chłopaków - obydwa atuty są na zajebistym poziomie.

The Swellers "The Light Under Closed Door" - podobały mi się dwie poprzednie płyty, podoba mi się i ta - melancholijnie, melodyjnie - fajne na jesienno - zimowy spacer (choć, z niezrozumiałych dla mnie względów, większość moich znajomych sklasyfikuje ją zapewne jako muzykę w sam raz na upalne lato...dziwne)

Alkaline Trio "My Shame Is True" - są powtarzalni, przewidywalni i nieustannie piszą zajebiste piosenki

SNFU "Never Trouble Trouble Untill Trouble Troubles You" - może powinienem umieścić ich w kolejnym akapicie - "kapele z moich tatuaży", niemniej - abstrahując od dogorywającego już chyba Chi Piga, płyta jest na zadowalającym poziomie.

Night Birds "Born And Die In Suburbia" - to chyba przez moje uwielbienie dla starych, kalifornijskich hardcore-ów jak Adolescents, DI, Decry, ta młoda kapela z Nowego Jorku sprawia, że nóżka sama podryguje.

Billy Bragg "Tooth & Nail - bard politycznej poezji śpiewanej - wspaniałość.

Bad Religion "True North" - ta płyta, po pierwsze zajebiście brzmi (jak wieść gminna niesie, nagrana została analogowo - na taśmy), po drugie skomponowana jest w zupełnie klasycznym dla BR stylu - na moje ucho słuchać w niej trochę Suffer i trochę Generator.

Bl'ast "Blood" - Jeżeli chodzi o materiał, to jest to po prostu "It's in My Blood", z tym że nagrane w innej sesji, z dodatkowym gitarzystą i przed nagraniem faktycznej - kultowej już płyty. Zmasterowana na świeżo przez Dave-a Grohla brzmi dojebanie.

Go Deep "Counseling" - po świetnym koncercie w Krakowie, zakupiłem płytę i uważam, że wraz z Night Birds są moim najlepszym odkryciem w 2013. Ciężko, dziko i bez pierdolenia.

Redhare "Nites Of Midnite" - To też nowa kapela, ale muzycy już lekko zębem czasu nadgryzieni. Jak ktoś lubi emocjonalne i lekko pokręcone waszyngtońskie brzmienia, to mogę mu z czystym sumieniem polecić. Rzecz tak niszowa, że gdyby nie pewien absolutny fan east coast hardcore-a, to bym pewnie nań nie trafił.

War Generation "Start Somewhere Never Surrender" - uwielbiałem i uwielbiam zarówno Reason To Believe jak i Sense Field, a ten zespół to coś pomiędzy wspomnianymi. Jon w znakomitej formie wokalnej, fajne, emocjonalne kompozycje.

Done Dying "Dress For Distress" - dostać prosto w ryj od Dana O'Mahoneya, to sama przyjemność - o ile, jak ja, lubisz No For An Answer



Na swoje miejsce, zasługuje tutaj również nowa płyta Black Flag - zespołu, który jest dla mnie bardzo ważny, być może właśnie dlatego jego nowa inkarnacja, do której początkowo miałem stosunek ambiwalentny, jest zupełną profanacją świętości, jaką ten zespół był. Ten jeden riff, zaaranżowany na 22, bardzo do siebie podobne sposoby, jest tak nudny i chujowy, że płytę można z powodzeniem wykorzystać jako przeciwwagę do wszystkich fajnych rzeczy z 2013, o których pisałem powyżej..