sobota, 11 czerwca 2022

Szczęście

Trochę Seneki i trochę Churchilla


Obecnie po Ziemi stąpa 7,9 miliarda ludzi. Każda z tych istot, to indywidualna tożsamość, zbiór marzeń i ambicji. Wszystkie, blisko 8 miliardów umysłów, zgodnie z piramidą Maslowa, pragną również uznania. 
Sukces dorobił się conajmniej kilku definicji, przez wielu jednak nadal utożsamiany jest z obrazowym wspięciem się na szczyt, zostaniem zauważonym, podziwianym. Z tej perspektywy, na osiągniecie sukcesu, wspięcie się na szczyt i wbicie flagi, statystycznie - pozwolić sobie może około 10% z nas. To potencjalnie lokuje pozostałe przeszło 7,8 miliarda gdzieś na oblodzonych trudnościami i zanurzonych w nieszczęściu, ścianach góry. 

Kultura w której żyjemy, skazuje nas na myślenie w kategoriach: „jest miejsce na podium i są przegrani”, „zawsze bądź o krok przed pozostałymi”, „uczysz się po to by być najlepszym” itd. Ogniskujemy uwagę naszych dzieci na byciu lepszymi niż rówieśnicy, budujemy w nich przekonanie, że muszą „coś osiągnąć”, betonując jednocześnie przekonanie, że szczęście to coś co na nas czeka, gdy dotrzemy tam gdzie kierowana jest nasza ambicja. W efekcie zanim tam dotrzemy, mamy tego szczęścia niedostatek, skupiamy się przyszłości, która dla 90% nigdy nie nadejdzie. 
Potrzeba bycia docenionym, w świecie w którym doceniani są głównie artyści z wielkich scen, topowi managerowie, celebryci, sportowcy, to potrzeba trudna do spełnienia. Dla wielu niemożliwa. 
Oczekiwania które wpajają nam rodzice, nauczyciele, koleżeństwo, my sami, są toksyczną studnią, nieefektywnie pochłaniającą naszą energię i motywację, często wpędzającą nas  w poczucie frustracji, nierzadko w nałogi. Uczą nas koncentrować swoją uwagę na przyszłości, która mamy nadzieję nadejdzie i przyniesie coś, co przynieść przecież powinna, przepuszczając jednocześnie wszystko to, czego doświadczamy po drodze. 
Ciągłe porównywanie się z innymi, zabija potencjał zauważenia co jest prawdziwą wartością dla nas samych i bez końca oddala od nas perspektywę szczęścia. 

Bardzo lubię tą bluecollarową definicję sukcesu wg Churchila: „jest to umiejetność podnoszenia się po każdej porażce, bez utraty entuzjazmu”. Dorzucił bym swoją własna - sukces to stawanie się coraz lepszą wersją siebie, bez oglądania się na innych i z umiejętnością czerpania radości z każdego kroku tej drogi. 
Czasami warto olać efekt, jeśli proces nie daje satysfakcji. Zamień oczekiwania na nadzieje, skup się na rzeczach ważnych dla siebie, bądź przy tym służebny i pomocny dla innych, a na mecie nie będziesz miał sobie za złe, że Twoje życie nie miało znaczenia.



Jak zwiększyć poziom szczęścia 

Szczęście to stan emocjonalny, wyznaczający kierunek niemal każdej żyjącej istocie. Jest perspektywą napędzające nasze instynkty, dążenie do uczucia przyjemności, na poziomie świadomym regulującym nasze motywacje i plany. Jak zwiększyć poziom szczęścia? Najłatwiej zrobić  - w uproszeniu, identyfikując co daje nam szczęście - tj stanowi dla nas wartość, co nam go nie daje i skupić się na pozbyciu się z życia możliwie wielu rzeczy, czynności, a czasami … ludzi, którzy tej wartości nie wnoszą. Tym samym zwolnimy czas i uwagę na to co dla nas ważne. Gdzie jest pułapka? Unikanie nieprzyjemności to cholernie kaloryczne zajęcie, samo w sobie nie dające szczęścia, odwlekająca jego perspektywę i wzmacniające poczucie dyskomfortu. Życie usłane jest nieprzyjemnościami. Mniejszymi i większymi, takimi których da się uniknąć i takimi, których się nie da. Jak sobie z tym poradzić? Zaakceptować, że życie pełne jest przyjemności i nieprzyjemności. Nie uzależniać od nich swojego poczucia szczęścia i nie tracić czasu i energii na unikanie lub zdobywanie ich za wszelką cenę. Cieszyć się z przyjemności, akceptować nieprzyjemności, mając świadomość, że jedne i drugie przeminą, a po nich przyjdą kolejne. 


Dla mnie to działa. 

poniedziałek, 8 listopada 2021

Najgroźniejszy wróg

Nie będę oryginalny, gdy napiszę, że byłem wkurwionym młodym człowiekiem. Zaryzykuję stwierdzenie, że większość moich znajomych bazowała na podobnych emocjach. Nie wiem czy wszyscy mieliśmy podobne powody wkurwienia, ale większość z nas podobnie sobie z nim radziła - agresją. Niezależnie czy eksplodującą w ulicznych bójkach, na punkowych koncertach czy patologicznym piciu, tak właśnie demonstrowaliśmy naszą złość. A przynajmniej ja tak robiłem. Niezależnie czy była to jazda na deskorolce, picie wódy z kolegami (lub bez), tak naprawdę demonstrowałem swoje wkurwienie. Zapewne nastoletni gówniarz ma masę powodów do bycia wkurwionym, większości z nich nie pomnę, część wydaje mi się z dzisiejszej perspektywy absurdalna, ale ten najbardziej istotny towarzyszy mi nadal i zmusza mnie do codziennej pracy, w mojej głowie.

Jestem przekonany, że nie jest to szczególnie oryginalne, ale odkąd pamiętam, scenariusze nie tylko mojego życia, ale również mojego otoczenia i ludzi w nim żyjących, automatycznie pisały się w mojej głowie. Byłem do nich przywiązany na tyle, że każda "improwizacja", abstrahująca od mojego planu generowała nieznośną frustrację. To trudne, biorąc pod uwagę, że świat to nie projekt, który można zaplanować i kontrolować, a ludzie - niech ich szlag, mają swoje plany i wolną wolę. Wiele lat minęło, zanim udało mi się zidentyfikować tego przebiegłego demona, będącego głównym sprawcą mojego częstego dyskomfortu. Wpierw, szczęśliwie, zorientowałem się, że leczenie emocji używkami może mieć kiepski finał. W kolejnym przebudzeniu, uświadomiłem sobie, że nikt nie lubi być rozliczany ze scenariuszy, których sam sobie nie napisał (chyba, że robi to zawodowo). Kolejny przewrót w mojej głowie - być może najbardziej dotkliwy, pojawił się przy okazji pisania któregoś z kontestujących rzeczywistość tekstów dla mojego zespołu. Moja naiwna wiara, że rewolucyjne, punkowe piosenki, aktywizm i szczere zaangażowanie, realnie zmienią świat, upadła gdy zorientowałem się, że piszę o rzeczach aktualnych i istotnych, o których pisały zespoły 20, 30 lat przede mną. 

Mam wrażenie, że część ludzi miewa wrodzoną zdolność, żeby odpuszczać, albo wręcz mieć gdzieś. Ja nie urodziłem się takim szczęściarzem i sporo czasu minęło, zanim uświadomiłem sobie, że nie wszystko zależy od mojego widzimisię. Mogę zrobić robotę, po swojej stronie, ale oczekiwanie, że przyniesie ona konkretny efekt w moim otoczeniu, muszę zamienić na co najwyżej nadzieję. Jestem przekonany, że moja głowa spędzała (i pewnie często jeszcze spędza) zbyt dużo czasu w przyszłości, rysując plany - często nieosiągalne, bo zależne nie tylko ode mnie, albo w przeszłości, katując się rozpamiętywaniem co poszło nie tak. Wszystko to kosztem uciekającej nieco między palcami teraźniejszości. 


Frustracja i ewentualne jej owoce to nie jedyny, choć może najbardziej spektakularny efekt nieracjonalnych oczekiwań. Innym, równie destrukcyjnym, jest marnotrawstwo czasu jaki konsumuje nam podróżowanie w przyszłość by nakreślać nierealne plany, lub w przeszłość, by rozliczać porażki. Dodam, że strata wynika nie tylko z realnego konsumowania czasu bezwartościowymi czynnościami (w tym wypadku, głównie intelektualnymi), ale również z percepcji czasu, która nie jest równoznaczna z Twoim zegarkiem, a bardziej ze sposobem angażowania mózgu. Upraszczając: skupienie swojego mózgu na poznawaniu świata w okół, w czasie rzeczywistym, względnie wydłuża czas (w naszym postrzeganiu tego wymiaru), podczas gdy chodzenie utartymi ścieżkami (bycie we własnej głowie, wspominki, plany) znacznie go skracają.

Zmiana sposobu w jaki działa nasz mózg to ciężka, czasami nieprzyjemna robota. U podstaw jej powinna leżeć aspiracja, pomóc powinien szereg narzędzi i zdrowe - kaizenowe podejście. Cierpliwie, wytrwale, nóżka za nóżką, ale do przodu.

poniedziałek, 25 października 2021

Czas

Każdego roku, aktywna zawodowo część z nas, poświęca średnio 1800 godzin na tzw pracę. To równowartość 1200 hokejowych meczów, blisko 900 seansów filmowych, około 600 koncertów z kilkoma kapelami na liście, blisko 1800 odcinków serialu, albo po prostu ok 112 dni do zagospodarowania wg własnych potrzeb i fantazji. Zakładając 36% efektywności dnia pracy (średnio przez 2 godziny i 53 minuty pracy jesteśmy produktywni, pozostały czas to zwykle wypełniacze) pozostały czas spędzony w robocie, zarówno z perspektywy pracodawcy jak i pracownika (abstrahując od zobowiązań etatowych) to marnotrawstwo.

Ale nieefektywna “praca” to nie jedyna czarna dziura naszego czasu. Sam również - jak gość obok, konsumuję sporo swojego wolnego czasu na czynności konieczne, ale nie będące dla mnie szczególnie wartościowe (sprzątanie, zakupy, płacenie rachunków itd), co gorsze, część mojego dnia marnowana jest na czynności zupełnie bezwartościowe (scrollowanie Instagrama, szukanie ulubionej koszulki, wracanie do pobliskiego spożywczaka, bo zampomniałem kupić bananów…)
Oczywiście to co dla mnie jest marnotrawstwem, dla Ciebie może być wartością (wyobrażam sobie, jak chodzenie po zakupy 3 razy w ciągu dnia może zasilać pożądane przez smart watcha kroki), więc nie ma uniwersalnego przepisu w jaki sposób odzyskać odrobinę czasu. Mając zatem ambicje by odbić choć trochę cennych minut z czarnej dziury, warto wpierw określić sobie co tak naprawdę jest dla nas wartościowe i na co chcieli byśmy spożytkować oszczędności. Istotne jest również zdefinowanie czynności, które same w sobie nie są dla nas atrakcyjne, ale dzięki nim możemy realizować te dla nas najważniejsze. W ich przypadku warto przyjąć jakąś strategię optymalizacji. Ostatnia grupa, to ta, które nie mają dla nas żadnej wartości, a ich brak nie pozbawi nas możliwości realizowania tego, co tą wartością jest - ich chcemy sukcesywnie, ale bezlitośnie pozbywać.
Korelacja oszczędności czasu z oddziaływaniem na świat, to rozległa sieć. Z jednej strony implikuje ona potencjalne oszczędności zasobów (energia elektryczna, paliwo, nawet woda), z drugiej, poszukując przyczyn wielu zbędnych czynności, znajdziemy obszary naszego życia warte głębszej analizy (ilość rzeczy wymagającej codziennego sprzątania, system planowania zakupów czy np. sztuczne potrzeby generujące niekoniecznie potrzebne zakupy). Niezależnie od naszej definicji wartości, listy priorytetów czy zobowiązań jakie mamy, kluczem do - nazwijmy to dość szumnie: kontroli nad naszym życiem, jest świadomość podejmowanych czynności i decyzji, co będzie w opozycji do częstej jazdy na autopilocie. Inspirująca i zarazem - wierzę, że bardzo pomocna w tym, jest perspektywa dziecka, które wręcz nadużywa pytań pomocnicznych: Po co? Dlaczego? To dobry filtr, jeżeli nie możemy odpowiedzieć na te pytania, z dużym prawdopowobieńswem to co zamierzamy zrobić lub robimy (do czego tymi pytaniami referujemy) najzwyczajniej nie ma sensu i powinniśmy to olać. 
Czy taka, właściwie stała analizaycia jest łatwa? Pewnie nie. Ale jeżeli pozwoli na obejrzenie dodatkowych 432 meczów hokeja lub 324 dodatkowych filmów, albo podzielenie tych, zaoszczędzonych tylko w ramach nieefektywnej pracy 652,5 godzin rocznie, na wartościowy czas spędzony z rodziną czy przyjaciółmi, pomoc innym czy badziej efektywną i sensowną pracę zawodową (nie wiem jak Wy, ale ja swoją lubię), to coś o co warto zawalczyć.

piątek, 2 października 2020

Dlaczego biegniemy szybciej niż kiedykolwiek a licznik stoi w miejscu?

Dlaczego biegniemy szybciej niż kiedykolwiek a licznik stoi w miejscu?


Marzec 2020 - świat zadrżał w obliczu widma pandemii COVID-19: grypopodobnego wirusa, który w ekstremalnych przypadkach zarażenia, grozi poważnymi powikłaniami, nawet śmiercią. Z dnia na dzień ludzkość przypomniała sobie kilka podstawowych zasad higieny a sklepowe półki zaczęły wyglądać jak sceneria apokalipsy zombie. Jak więc udało się zmobilizować miliony ludzi do panicznych czasami działań w obliczu zmutowanej grypy, od lat nie udaje się natomiast w związku z potencjalną zagładą cywilizacji jaką znamy? Kryzys klimatyczny, bo to on właśnie jest aktualnie największym zagrożeniem dla wielu gatunków zamieszkujących tą planetę (w tym dla homo-sapiens), w przeciągu najbliższych kilkudziesięciu lat spowoduje masowe i kaskadowe wymieranie organizmów, susze, migracje, choroby, wojny..


Zeszły rok przyniósł nam imponujący wynik 3200 miliardów ton CO2, to niemal 150% więcej niż w epoce przedprzemysłowej - wiemy już, że to my generujemy problem, mamy również dosyć precyzyjne wytyczne co zrobić żeby to turlanie się w przepaść wyhamować. Co sprawia w takim razie, że nie działamy tak sprawnie jak w obliczu Koronawirusa? Przekaz.




Pozytywny trend


O ile w przypadku postępującej pandemii ładowani jesteśmy jasną informacją: wirus jest groźny, rozprzestrzenia się błyskawicznie i musimy działać radykalnie by się przed nim uchronić, kryzys klimatyczny komunikowany jest w zupełnie innym tonie.

Po pierwsze - przez lata informacja o stanie naszej atmosfery były blokowane przez wpływowe organizacje, których przetrwanie uzależnione jest od utrzymania wysokiego poziomu zużycia paliw kopalnych. Od lat 80 korporacja naftowa Exxon Mobile miała jasne dowody potwierdzające naukowy konsensus o antropocentrycznym wpływie na ocieplający się klimat, jednak inwestowali grube miliony aby fabrykować wątpliwości. 

30 lat później sytuacja zaczyna się zmieniać. Zarówno korporacje naftowe przyznają, że problem istnieje, żeby było tego mało - angażują się w walkę ze skutkami kryzysu. W przeciągu 5 lat zdarzyło się coś o czym 20 lat nie mogłem marzyć - w telewizji pojawiają się reklamy wegańskich produktów, sklepy wielkopowierzchniowe promują wielorazowe torby i opakowania, a sklepy odzieżowe zwiększają zwiększają swój asortyment z bio-materiałów. Biorąc do ręki pierwszy lepszy produkt, po kilku sekundach możesz ocenić czy jest wegański, wytworzony w zrównoważonych warunkach i z ekologicznych materiałów. “Głosuj portfelem” - etos idei bojkotu konsumenckiego i świadomych zakupów wreszcie wszedł na salony i święci triumfy.


Czy na pewno?


Jaki efekt przyniosła nam ta konsumencka rewolucja? Przy takiej mobilizacji powinniśmy zabezpieczyć już przyszłość dla naszych dzieci. Czy można zatem wyłożyć nogi na kawowy stolik i zapalić kubańskie cygaro? No nie bardzo. W 2009 światowi liderzy założyli na bazie istniejących modeli klimatycznych, wzrost temperatury o 2 stopnie Celcjusza (w stosunku do epoki przedprzemysłowej). Model z roku 2015 finiszuje już na 6 stopniach Celcjusza. Przy obecnym poziomie emisji gazów cieplarnianych, krzywa temperatury do roku 2100 cały czas dynamicznie rośnie.


Greenwashing - czyli business as usual


W wiodącym aktualnie paradygmacie ekonomicznym, jeżeli coś zwiększy wartość firmy dla akcjonariuszy, trzeba to zrobić. Jeżeli jest zatem popyt na “zielony biznes”, motywowany troską o świat w którym żyjemy, trzeba to przepakować i sprzedać. 

Wspomniany wyżej Exxon Mobile, wpisując się w zielony trend deklarował ambitne inwestycje w nowoczesne technologie, ograniczające emisje gazów cieplarnianych, niestety audyt przeprowadzony chwilę później, wykazał…ich wzrost. 

“Zrównoważony” to również ostatnio drugie imię szwedzkiego giganta odzieżowego H&M. Firma deklaruje, że do roku 2025, 100% jej produktów powstanie z materiałów pozyskanych i powstałych w zrównoważonych warunkach. Pomóc ma w tym między innymi program zwrotów zużytych ubrań. Niemniej wszystkie ich starania bledną nieco w obliczu nadprodukcji o wartości 4,3 miliardów dolarów, co ciągle solidnie nadwyręża zasoby wody i podnosi emicję CO2 (przemysł odzieżowy odpowiada za ok 8% emocji tego gazu). Ciężko mówić o zrównoważonym rozwoju, gdy główną miarą sukcesu w dalszym ciągu jest bezgraniczny wzrost produkcji i sprzedaży…





Rewolucja


Konsument w XXI wieku jest świadomy: marki, etykiety, sposobu powstawania i dystrybucji. Nie jest jednak świadomy swoich potrzeb. Ten obszar zaopiekowany jest przez przemysł i marketing. Dowiadujemy się o swoich potrzebach z reklam, filmów, seriali, programów śniadaniowych, billboardów. Żyjemy w kulturze ekonomii push - czyli takiej, która wpierw produkuje towar, następnie generuje nań zapotrzebowanie. To co brzmi równie rewolucyjnie jak i… racjonalnie, to przejście w ekonomię pull - w której produkcja uzależniona jest od potrzeb. O tym jak rewolucyjny jest to pomysł, świadczyć może wypowiedź Karla-Johna Perssona - szefa wspomnianej H&M: “ograniczenie konsumpcji może będzie miało mały wpływ na środowisko naturalne, ale ogromny i katastrofalny efekt społeczny”. Serio?


Jak zrobić to mądrze?


Przede wszystkim zmieniając dotychczasową perspektywę: zarówno producentów jak i konsumentów.

Dotychczasowy priorytet bezrefleksyjnego zwiększania wartości firmy, mógłby zostać zastąpiony mądrym, społecznie i ekologicznie odpowiedzialnym rozwojem. Metoda push koncentrująca się na produkcji (a w efekcie często nadprodukcji) powinna zostać zastąpiona metodą pull, a perspektywa produktowców i marketingowców powinna zostać zastąpiona perspektywą konsumentów. Produkt powinien być wytwarzany zgodnie z potrzebami klienta, dobrze by jego jakość maksymalnie zbliżyła się do tej oczekiwanej przez odbiorcę, a ewentualny spadek zysków równoważony może być wykluczaniem marnotrastw (procesowych, magazynowych i nadprodukcyjnych).

Konieczna jest również zmiana postrzegania potrzeb przez samych konsumentów - czyli nas. Proces świadomych zakupów musimy kierować się drogowskazami:

  • czy jest mi to potrzebne
  • czy kupuję optymalną ilość
  • czy mogę to pożyczyć
  • czy kupuję produkt dobrej jakości, wytwarzany w zrównoważonym środowisku i z materiałów możliwie neutralnych dla natury i zdrowia

Celem powinno być to, abyśmy nauczyli się czytać własne potrzeby i możliwie precyzyjnie na nie odpowiadać. Wszystko, poza zużytymi/zepsutymi przedmiotami, co wyrzucamy (żywność, reklamówki) lub wrzucamy do szafy i o tym zapominamy, jest marnotrastwem. Idealnie było by skupić się na wykluczeniu tego z naszych planów zakupowych.



No to jak z tym Koronawirusem?


Nie do końca potrafię wyjaśnić z jakiego powodu informacja o zagrożeniu pandemią sprawia, że bez marudzenia stosujemy się do zaleceń służb sanitarnych - unikamy miejsc publicznych, myjemy ręce po każdym wyjściu z domu, przełykamy odwołanie hokejowych playoffów, z drugiej strony informacja, że hodowla zwierząt jest dominującym kontrybutorem w ocieplaniu klimatu nieco po nas spływa i wcale masowo nie rezygnujemy z produktów zwierzęcych w naszej diecie. Być może przekaz w tym pierwszym przypadku jest znacznie mniej rozmyty niż w przypadku kryzysu klimatycznego? Może zagrożone zyski dużych korporacji są znacznie mocniejszym motywatorem niż perspektywa katastrofy ekologicznej? 

Myślę, że problem jest systemowy - dopóki dla oceny dobrostanu społeczeństwa posługujemy się przestarzałymi wskaźnikami (Produkt Krajowy Brutto - czyli PKB czy też GDP), dopóty wiodącym paradygmatem będzie dbanie o ciągły wzrost - produkcji, zysków a co za tym idzie marnotrastw, zanieczyszczeń, CO2, metanu itd. Myślę, że w odpowiedzialności światowych rządów i wiodących ekonomistów jest przekierowanie uwagi na znacznie bardziej wymierne wskaźniki, np Gross National Happiness (GNH) czyli Szczęście Narodowe Brutto (wiem, w tłumaczeniu nie brzmi najlepiej). Wskaźnik ten prócz dobrobytu materialnego (który zresztą jest bardzo subiektywny) mierzy również:

• zdrowie

• samopoczucie psychiczne

• środowisko

• witalność kulturowa

• witalność wspólnoty

• zarządzanie

• bilans czas

• edukacja


Żyjemy przeładowani, przebodźcowani, zarzuceni obowiązkami co utrudnia nam zwolnienie, rozejrzenie się i refleksję czy to co robimy ma jakiś głębszy sens. A być może rozwiązanie jest właśnie tak proste - przestańmy robić rzeczy, konsumować dobra i organizować sobie czas nie mając przekonania, że to sensowne.

środa, 3 października 2018

Październik

Podczas gdy dla wielu Październik oznacza koniec ciepłych wieczorów, sezonu grillowego, wakacyjnych festiwali i początek ciepłych kocy oraz wyczekiwania wiosny, ja darzę ten miesiąc szczególną sympatią. Jest to miesiąc, w którym bowiem rusza najlepsza liga hokejowa świata, Netflix zbroi swój katalog z horrorami i do woli można obżerać się zupą dyniową. Prócz tego wszystkiego, jest to miesiąc dla mnie szczególnie ważny, ponieważ w tym roku oznacza osiemnastą rocznicę mojej decyzji o byciu trzeźwym. Co roku przy tej okazji staram się walidować czym aktualnie jest dla mnie Straight Edge. Inicjalnie było dla mnie punkową rewolucją i trochę kołem ratunkowym by nie pogrążyć się w alkoholowym nihilizmie - jak duża część społeczeństwa: wówczas i teraz. Te elementy nadal są witalną częścią mojej tożsamości. Prawem młodości jest również pewnego rodzaju egzaltacja, która na pewno była częścią tego, w jaki zaznaczałem swoją odrębność - chcę wierzyć, że obecnie osiągnąłem nieco większą równowagę emocjonalną, co nie oznacza, że sama deklaracja przestała mieć dla mnie znaczenie. Nadal przyjemnie jest nosić straightedge-owe t-shirty. Być może sam temat abstynencji, różnych jej aspektów społecznych itd. nie jest już tak żywy, głównie z powodu kurczącej się społeczności, z którą można się identyfikować i tematykę podgrzewać, pewnie też rutynizacji tego społecznie nienaturalnego zachowania, ale nie uznał bym, że stał się dla mnie mniej ważny. Nadal pomaga mi się skupić na tych rzeczach, tu i teraz, które są istotne, daje poczucie większej samokontroli (choć to zawsze obszar z potencjałem rozwoju) i - będąc zupełnie szczerym, karmi moje punkowe ego nie bycia tak do końca częścią społeczeństwa, z którym tak często rozjeżdżam się wartościami.


21 Październik to znacząca data, której będziemy mogli wybrać kto być może zadba o nasz interes w  samorządach. Trochę inaczej niż scentralizowane ideologiczne potyczki i świstające frazesy, są to wybory w ramach których pośrednio możemy zadecydować jak będzie wyglądało nasze najbliższe sąsiedztwo. Dla mnie jest to perspektywa wstępnych (przed wyborami centralnymi kiedy to proces, który za moment pobieżnie opiszę nabierze tempa) nagabywań z serii "to fajnie, że masz sprecyzowane poglądy i chcesz głosować na ludzi, którzy je reprezentują, ale tym razem trzeba się zmobilizować i zagłosować na mniejsze zło, w innym wypadku przyjdzie to większe i to będzie twoja wina". Czuję, że ta argumentacja ze strony ludzi, z którymi wydawało by się światopoglądowo jest mi po drodze, wkurwia mnie bardziej niż rzesza internetowych trolli próbujących w idiotyczny sposób dewaluować wartości, w które wierzę.


obrazek autorstwa Pause-Designs

wtorek, 17 lipca 2018

Gdy Wszyscy Mówią A Nikt Nie Słucha

Miliony lat temu, relatywnie niska podaż żywności zaprogramowała organizmy żywe jako energooszczędne. Każde zwierze, w tym człowiek, dąży do tego aby minimalnym nakładem energii zaspokoić swoje naturalne potrzeby. Tak, couch potato to zgodna z naszą naturą forma wypełniania czasu, gdy akurat nie jesteśmy w potrzebie zdobywania żywności, terenu lub partnerów. W oparciu o dokładnie ten sam mechanizm działa nasz mózg - organ, który pomimo, że w sposób często niewidoczny, konsumuje ogromne ilości energii. Aby zoptymalizować swoją wydajność, często jest rozproszony a na pojawiające się bodźce reaguje wyuczonym wzorcami. Aby móc „zaparkować” w swoim biernym comfort zone, mózg przyjmując pewien pryzmat postrzegania świata, podświadomie pomija fakty, tak by te zgadzały się z naszą percepcją. W roku 2018, w otoczeniu algorytmów odbierających dla nas personalizowane treści, pozostawanie w tym comfort zone jest jeszcze łatwiejsze. Prócz zamykania się na opinie innych, możemy rownież w pełni merytorycznie (przynajmniej pozornie) wchodzić w intelektualne zwarcia z ludźmi o innych poglądach i wartościach.

Obserwując małe dzieci i ich proces uczenia się świata, łatwo zauważyć, że wykorzystują do tego wszystkie zmysły, ale motorem całego procesu jest jeden organ o specyficznych atrybutach: ciekawski mózg. Umysł otwarty na programowanie, skoncentrowaniu na postrzeganiu rzeczy wokół takimi jakimi są.
Łatwo zaobserwować tendencje naszego umysłu do wyłączania się. Gdy przez chwilę słuchamy wywodu osoby, która z pragmatycznych powodów jest dla nas średnio interesująca, mózg zaczyna błądzić, rozmyślając czym zaraz powinnismy się zając, co zjemy dzisiaj na obiad, jaki nowy serial pojawił sięwczoraj na Netflix i czy napewno zamknąłem drzwi na klucz wychodząc rano do pracy. Jeszcze wyraźniej, gdy wchodząc w „polemikę” z osobą o „wrogich” poglądach, zamiast aktywować procesy analityczne i poznawcze w korze mózgowej, uruchamiamy automatyczne „gadzi mózg” i jego prosty algorytm - „wróg = atakuj lub uciekaj”. Być może tutaj właśnie leży zarzewie wielu konfliktów, tych na tle światopoglądowym, kulturowym czy nawet etnicznym. Aktywne słuchanie, otwarty umysł i bieżąca analiza wydają się być rozwiązaniem zbyt łatwym by traktować je jako panaceum problemów tego świata, warto jednak spróbować, choćby po to by poprawnie ułożyć nasze relacje z najbliższymi nam ludźmi. Szukając konsensusu, łatwiej przecież spojrzeć w tym samym kierunku i nawet różniąc się od siebie, wspólnie poszukać rozwiązań trapiących nas problemów. 
 



Definiując charakterystykę lidera, często ten profil osobowości postrzegamy jako cechujący się silnymi, wyrazistymi poglądami i pełnym przekonaniem we własne racje. W moim przekonaniu nie są to cechy lidera a tyrana. Umiejetność słuchania innych, zauważanie ich potrzeb i oczekwań oraz umiejętne radzenie sobie z własnymi emocjami i pierwotnymi reakcjami - to są cechy których powinnismy szukać w ludziach którym powierzamy swój los.

środa, 21 marca 2018

(Nie tylko) 21 Marca

21 marca 1960, w Sharpeville (RPA), podczas pokojowej demonstracji miejscowej ludności reprezentowanej przez African National Congress (ANC), z rąk policjantów zginęło 69 osób. W samej demonstracji, która w kulminacyjnym momencie osiągnęła liczbę 20 000 uczestników,  czarna społeczność izolowana w mało rozwiniętych ośrodkach urbanistycznych jak Sharpeville właśnie, sprzeciwiała się przepisom ograniczającym migrację do miast i pogłębiającym segregację rasową w apartnheidowej Afryce Południowej,

Rzecznicy policji tłumaczyć będą po zdarzeniu, że punktem zapalnym dla tragicznego zdarzenia były agresywne zachowanie demonstrantów oraz młody wiek i niedoświadczenie wysłanych na barykady policjantów. Zdawało by się, że obydwie strony mają swoje racje. Z tym, że ta fałszywa symetria zakłada, że racje bandyty równe są racjom ofiary.



17 marca 2018, uczestnicząc w proteście przeciwko rasizmowi, mam silne poczucie abstrakcji, jakim cudem w kraju dotkniętym przez ideologię segregacji rasowej i zbrodnie nią inspirowane, nadal konieczne jest odmrażanie sobie tyłka w akcie sprzeciwu przeciwko czemuś z czym nie warto dyskutować. Potrzeba takich reakcji wydaje mi się równie irracjonalna, jak demonstrowanie przeciwko bandziorom okradającym staruszki - narzędziem, które radzić sobie powinno z podobnymi zjawiskami jest prawo karne i służby je egzekwujące. 

Tak było by przynajmniej w idealnym świecie. Nie żyjemy w idealnym świecie. Żyjemy w świecie, w którym do niedawna jeszcze organizacje promujące „separatyzm rasowy” mogły liczyć na wsparcie (również finansowe) partii rządzącej, a niedawny jeszcze minister MSWiA straszy społeczeństwo imigrantami z bliskiego wschodu. Świecie, w którym prezydent prawdopodobnie najpotężniejszego w świecie kraju, założonego z resztą przez imigrantów, odgraża się budową muru blokującego … imigrację. W tym świecie, w którym chore fantazje legitymizowane są przez polityków i media, jedynym rozwiązaniem wydaje się być protest. Protest na ulicy, protest przeciwko absurdalnej symetrii, która chce rasistów i antyrasistów ukazywać jako dwie, równe sobie, zwaśnione strony. Symetrii, która prezentuje „ludzką twarz nacjonalizmu”, dając głos faszystom „zaszczutym przez dyktaturę tolerancji”.






Jeżeli zrezygnujemy z ostracyzmu postaw rasistowskich, ksenofobicznych czy faszystowskich, możemy wrócić - szybciej niż nam się wydaje, do pełnoprawnej dyskusji o tym, czy Żydzi powinni mieć prawo do działalności gospodarczej a czarni mogą korzystać z publicznych toalet…