poniedziałek, 15 listopada 2010

Palacze!

Przepraszam Was, iż egoistycznie cieszę się z wchodzącego dzisiaj w życie prawa ograniczającego Waszą swobodę wdychania toksycznego dymu. Wszakże jest to Wasz wybór, którego nie śmiał bym podważać, powinienem też liczyć się z tym, że idąc do pubu, restauracji, klubu, na przystanek, prawdopodobnie będę śmierdział jak popielnica w po-PRL-owskim Urzędzie Miasta.

Wielu moich przyjaciół to palacze. Sam zresztą paliłem, wiele lat temu co prawda, ale pamiętam nadal jak frustrujące bywało otoczenie, które uniemożliwiało ulżenia głodowi nikotynowemu. Niemniej, przy całym moim  poszanowaniu i względnym zrozumieniu dla wyborów ludzi palących, nie rozumiem jak ograniczając mi latami możliwość swobodnego i komfortowego uczestniczenia w koncertach, spotkaniach, imprezach (dając mi złudny wybór - przyjdź i wdychaj smród fajek albo zostań w domu i nie wdychaj), można jednocześnie krzyczeć o ograniczeniu swobody wynikającej z wywalczenia sobie przez osoby niepalące (nie chcę używać argumentu większości, bo wierzę że w społeczeństwie obywatelskim, każda grupa winna mieć swoje prawa) możliwości poruszania się po miejskiej infrastrukturze bez ryzyka zatrucia nikotynowego.
Popularna maksyma, będąca truizmem - jednak bardzo praktycznym, brzmi: "wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego". W myśl tej zasady, zdrowym kompromisem jest ustalenie zasad, gdzie palacze będą mogli realizować swoje dymkowe zajawki nie ograniczając jednocześnie możliwości skorzystania z ogólnodostępnych dóbr (kawiarnie, kluby, koncerty itd.) osobom niepalącym. Myślę, że wynikać to powinno z ogólnych zasad kultury (jak np. nie pierdzenie w windzie), doświadczenie uczy natomiast, że próżno było by tutaj liczyć na takowe zasady.

piątek, 12 listopada 2010

Last Believer - spontan shows

Długi weekend, zaczynający się od jedenastego listopada, dla jednych jest sposobnością na uczczenie pięknego, masońskiego święta, oddania władzy marszałkowi Piłsudskiemu, dla innych - w tym dla nas, to możliwość zagrania kilku koncertów, bez potrzeby wykorzystywania dodatkowych dni urlopowych.

Ubolewam nad formą obchodów Dnia Niepodległości w naszym kraju, zawłaszczonego przez skrajnie nacjonalistyczne i ksenofobiczne środowiska, ale cóż, polski patriotyzm ma śliskie podstawy, więc zasadniczo zagranie koncertu i spotkanie przyjaciół, to dla mnie najlepsza forma spędzenia tego dnia.


Wrocław 11.11

Ten koncert ustaliliśmy na zupełnym spontanie. Cztery dni wcześniej (tak - 4 dni!!!), gdy organizator wrocławskiego koncertu, na którym zagrać mieli nasi split partnerzy - SLIP zapytał czy nie mieli byśmy ochoty zastąpić ich, po tym gdy zespół odwoła swój udział w wydarzeniu, wydało mi się to mało realne. Rzadko raczej udaje nam się tak niespodziewane akcje realizować, ale ku mojemu zaskoczeniu, chłopaki wykazali się nie lada entuzjazmem i postanowili zagrać ten gig.
Sporo stresu kosztowało mnie moje bolące od 3 dni gardło, jako że nie mogłem sobie wyobrazić zaśpiewania ponad pół godzinnego setu, gdy nawet przełykanie sprawiało mi ból, niemniej terapia wzmożona, imbirem marynowanym, sokiem z cytryny i cukierkami na gardło, dodawała mi otuchy. Po drodze do Wrocławia, pojechaliśmy po Maćka, Grajek na miejsce miał dostać się sam (chłopak ewidentnie lubi podróże polską koleją). Dojechaliśmy dostatecznie wcześnie, bym mógł zabrać ekipę na przetestowaną kilka dni wcześniej, pyszną, włoską pizzę. Placek z pomidorami, czosnkiem (a w przypadku niektórych z serem i innymi dodatkami), polany oliwami wzbogaconymi czosnkiem  lub papryką, raz jeszcze okazał się wyborny, po zjedzeniu powędrowaliśmy spowrotem do klubu. Tam, po niemal 2 godzinach sympatycznych rozmów z lokalnymi załogantami i rozłożeniu sprzętu, zagraliśmy nasz set - poprzedzony dodatkowym stresem, w momencie gdy Grajkowi, podczas ustawiania sprzętu, pękła - ostatnia z kompletu, jak się okazało struna w gitarze. Udało się wybrnąć z sytuacji, w dosyć pomysłowy sposób, tak więc zagraliśmy koncert, na moje ucho całkiem sprawnie, jak na zupełny brak prób (od ostatniego koncertu który miał miejsce ok 5 tygodni wcześniej, nie mieliśmy okazji spotkać się i wspólnie pograć). Również moje gardło sprostało i zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie, pozwalając mi zaśpiewać, bez większego problemu cały set.
Po koncercie i jeszcze chwili spędzonej w towarzystwie naszych wrocławskich znajomych (zupełnie bez ściemy - Wrocław, to chyba moje ulubione, pod względem towarzystwa, punkowe miasto w Polsce), ruszyliśmy do Krakowa. Jako jedyny nie pijący - ja zostałem wytypowany na kierowcę. Z tej roli również wywiązałem się nie najgorzej, gdy dowiozłem wszystkich szczęśliwie do domów i sam położyłem się spać we własnym Łóżku. Dzisiaj Brzeszcze - Jawiszowice. Mam nadzieję na dobry gig!



Brzeszcze-Jawiszowice 12.11

Zacząłem dzień ok godziny 11, czyli później niż zwykle (jestem raczej typem rannego ptaszka). Przez to czas do zagospodarowania przed koncertem, nie był bardzo długi. Odrobina relaksu, trochę muzyki i newsów czytanych na portalach informacyjnych i zapadł zmrok - co oznaczało zbliżający się koncertowy wieczór. 
Gdy dotarliśmy na miejsce, w klubie zaczęli zbierać się ludzie, a my, chcący-nie chcący, załapaliśmy się na noszenie sprzętu. 
Przed nami zagrali Captain Grave, No Time To Waste i W Kilku Słowach. Poziom wszystkich tych kapel, przewyższył mocno - naszym zdaniem, to co wieczór wcześniej zaprezentowali Amerykanie i Niemcy, z którymi dzieliliśmy scenowe deski. Nie jest to kokieteria, ani przejaw tej szczególnej formy lokalnego patriotyzmu - po prostu: mamy zespoły, których nie musimy się wstydzić w skali światowej sceny.
Nasz set był o tyle dyskusyjny, że chłopaki byli z niego zadowoleni, ja natomiast mniej. Być może powodem była niewielka interakcja ludzi (co ja odczytuje jako reakcję na słabo zagrany koncert po prostu, ale dopuszczam również inne, rozmaite czynniki). Mało to profesjonalne, ale gdy ludzie w czasie setu wychodzą, lub odpalają sobie papierosy i odwróceni tyłem próbują wbrew ogólnemu zgiełkowi konwersować, odbiera mi to trochę motywację do angażowania się w występ. Starałem się zapanować nad tym na tyle, aby docenić tę pozostałą, przecież nie małą grupę ludzi, która miała ochotę nas posłuchać. 
Po koncercie nadszedł czas kolejnego, nie zdefiniowanego w czasie rozstania. Tak to już bywa w naszym przypadku. Rozjechaliśmy się do domów, miło będzie jednak wspomnieć te dwa dni przez najbliższy tydzień, siedząc w robocie i licząc na kolejną okazję spotkania i wspólnego grania.