poniedziałek, 2 grudnia 2013

Said & Done

Kilka wschodów słońca temu, przy okazji wspólnego koncertowania, kolega Ex-pert, z zaprzyjaźnionego zespołu Inkwizycja zwrócił moją uwagę na coś szczególnego - czy skoro piszę teksty w języku angielskim oznacza że nie zależy mi na przekazaniu ludziom tego co mam do powiedzenia? Z tłumaczenia się dlaczego nie piszę po polsku zrezygnowałem dawno temu, niemniej nic nie motywuje tak, jak budująca, koleżeńska krytyka. Przeciwnie. Bardzo zależy mi na tym by zespół był platformą dającą mi możliwość mówienia o tym, co wydaje mi się istotne. Prawdę mówiąc właśnie to skłoniło mnie do założenia punkowego zespołu w pierwszej kolejności. Od momentu kiedy po raz pierwszy usłyszałem Dezertera czy Dead Kennedys, punkrock przestał być dla mnie tylko muzyką, czy wyrazem gówniarskiego buntu. W połowie bieżącego roku, After Laughter wydało płytę Said And Done. Być może te kilkoro ludzi, których zainteresował temat wydawnictwa, próbowało przegryzać się przez liryki, niezbyt poetyckie, więc w mojej opinii łatwo interpretowalne. Niemniej, dla jasności, to co ja miałem w głowie pisząc te teksty.

Disappointment
Kiedy w 2007 roku, po burzliwym okresie rządów koalicji PiS-LPR-Samoobrona, w wyborach parlamentarnych stołki przejęła pozornie postępowa partia PO, większość ludzi o poglądach progresywnych/wolnościowych sporo nadziei wiązało z nową siłą polityczną u sterów kraju. Nawet wśród punx sympatie pro-platformerskie były ackeptowalne o wiele bardziej niż pisowskie. Po ponad półtorej kadencji tej "wolnościowej" formacji, większość środowisk wcześniej zajaranych zmianami w dobrym kierunku odkryło jak złudne były ich nadzieje i jak duże tym samym rozczarowanie. Dla obyczajowych liberałów PO okazało się równie konserwatywne co PiS (z retoryką w wersji light), dla wyborców centrowo-socialdemokratycznych, okazało się partią kolesiostwa i wielkiego biznesu. Tak jak wcześniej PiS, Platforma, mocno wspierana przez dzielnych "reżimowych" dziennikarzy (zmieniła się jedynie metka, z TVP i Trwam, na TVN) trwa w beznadziejnym status quo rozmazywanym showbiznesowymi zagrywkami medialnymi.
Złudzenie mniejszego zła, propaganda oparta na straszeniu społeczeństwa oponentem, zanik debaty publicznej i bezowocna strata czasu, energii i potencjału, pochłanianego przez dokonywanie wyborów spośród głównie dwóch skłóconych partii wywodzących się z jednego środowiska, to temat otwierającego numeru.

New Paradigm
W mojej wizji, punk zakłada podważanie istniejącego ładu i poszukiwanie nowego, świeżego. Odważne porzucenie aktualnego paradygmatu, społecznego, politycznego czy gospodarczego, opartego na silnej hierarchizacji, wpływie kapitału i przestarzałych norm miary (Produkt Krajowy Brutto), w których mierzy się jakość życia obywateli. Ten tekst miał kilka muz. Sporą inspiracją dla niego była książka "Enough Is Enough". Sygnałem, że można inaczej, była również odradzająca się w okowach kryzysu, odświeżona idea kooperatywy implementowana w upadłych, hiszpańskich przedsiębiorstwach. Być może przede wszystkim, inspiracją był dowód na to, że zupełnie oddolnie, bez wsparcia finansowego, można doskonale zorganizować się w inicjatywach takich jak Food Not Bombs, czy Ruch Lokatorski. 

Said And Done
Patrząc restrospektywnie na to, o czym kiedyś mówiliśmy ze sceny, widać sporo osiągnięć, ale i trochę porażek. Fakt, że tematy takie jak prawa zwierząt, etyczny handel, aktywizm obywatelski i  podobne inicjatywy - ongiś będące w głębokim undergroundzie, bardzo często powiązanym z punk/hardcore, teraz są tematami mainstreamowymi, wręcz modnymi, to zwycięstwo. Fajnie jest bez większego problemu kupować "etyczne" produkty, w mediach widzieć niemal rzeczową dyskusję o ruchach alternatywnych, squatingu, freeganiźmie, a na obiad pójść do jednej z kilku wegańskich restauracji. Niemniej jednocześnie sama rewolucyjna idea "sceny" została mocno rozrzedzona, zaadaptowana przez media, firmy odzieżowe, gadżetowe itd. Coś za coś…(?)

Dawn
Problem odradzającego się neonazizmu, rasizmu i ksenofobii, często sprowadzany jest do absurdalnych lewackich urojeń. Niemniej wystarczy spojrzeć na pomysły i popularność greckiego Złotego Świtu, węgierskiego Jobbika czy na mokre marzenia polskich nacjonalistów zrzeszonych w legalnie działających organizacjach około politycznych.  Nie trzeba też szukać aż tak daleko. Czasami wystarczy zapytać znajomego wolnościowca o zdanie na temat Romów lub Muzułman...

Alone In The Dark
To, że można tu znaleźć to, czego nie znalazłeś/łaś gdzie indziej, jest tym, co pociągało i nadal poniekąd pociąga mnie w hardcore punku. Nie trzeba ukrywać swojej hierarchii wartości i tego, że te wartości masz - nawet jeżeli owa hierarchia odstaje zupełnie od tej uznawanej w "zewnętrznym świecie". Z czasem moja idylliczna wizja "sceny" została mocno zweryfikowana, ale dalej jest ona dla mnie skrawkiem rzeczywistości, gdzie mogę poszukiwać alternatywy dla tego, często przytłaczającego i pojebanego świata. Prócz tego, ciągle można tu znaleźć sporo ciekawej i wartościowej muzyki i idei, ciągle nieakceptowalnej w popkulturze - pomimo wytężonych starań korporacyjnych PR-owców.

20 Seconds
Okres w którym piastujemy rolę głównego konsumenta zasobów planety, jest stosunkowo (do czasu istnienia Ziemi w ogóle) krótki. Niemniej udało nam się wyssać z niej większość surowców i wymazać z jej powierzchni całe gatunki innych niż ludzie zwierząt. 

Stab Me
Mam dosyć niską samoocenę, ciężko przyjmuję krytykę, często - jak każdy pewnie, czuję się niedoceniony, a w szczerość ciepłych słów pod moim adresem, często powątpiewam - nie potrafię przyjmować komplementów.

Coffee Isn't Enough
Moja potrzeba samokontroli jest niemal obsesyjna - lubię trzeźwość i świadomość tego, co dzieje się wokół mnie. Zapewne z tego powodu ciągle jestem straight edge i z podobnych powodów (poza walorami smakowymi) pijam tytułową kawę. Niemniej często problemem nie jest to czym się szpikujemy lub nie szpikujemy - problemem jest ułomność ludzkiego umysłu, który lubi rozpamiętywać i planować, jednocześnie przegapiając chwilę obecną. Idealnym stanem dla mnie, będzie zmuszenie umysłu do życia nie dniem wczorajszym czy jutrzejszym, lecz TU I TERAZ.

Island
Ciekawe a zarazem frustrujące jest, jak ciężko jest spojrzeć na świat oczami drugiego człowieka - nawet jeżeli ten drugi człowiek jest partnerem z którym dzielisz większość swojego życia. Jak ciężko czasami jest odgadnąć myśli, intencje czy potrzeby ukochanej osoby i jak często w skutek tego ją krzywdzimy. 
O relacjach międzyludzkich - miłosnych, przyjacielskich, wrogich,  powstały miliony utworów - muzycznych, literackich, filmowych. I zapewne powstanie ich jeszcze więcej, bo to zajebiście interesujący (i emocjonujący) temat, a w brew staraniom akademickich i domorosłych analityków, nie udało się go jeszcze nawet zadrapać..


czwartek, 7 listopada 2013

Food Not Bombs


Skala Makro

W roku 2012, gdy w całej Europie na dobre szalał kryzys ekonomiczny, Polska - umacniając swoją pozycję w NATO, zwiększyła swoje wydatki na zbrojenia o 7%, a wedle przewidywań, które zakładają budżet wysokości 43 mln dolarów w przeciągu kilku kolejnych lat, wzrośnie jeszcze 33%. Takie ambitne plany stawiał bynajmniej przed sobą minister Tomasz Siemoniak. Jednocześnie, aby zapewnić stabilność długu publicznego, rok wcześniej z 21% do 22% wzrósł podatek VAT powodując zwiększone koszty żywności, mieszkalnictwa czy niektórych usług. W efekcie wzrósł w Polsce odsetek ludzi żyjących na granicy ubóstwa, nie będących często w stanie wyżywić swoich dzieci. Wbrew intuicji posła Niesiołowskiego, skala niedożywienia dzieci w nadwiślańskim kraju jest problemem ogromnym (ok 22% z nich, stoi przed groźbą życia w nędzy). Podczas gdy w Polsce, nazwijmy to - trudną sytuację budżetową , rząd gasił zwiększonym VAT-em czy zmianą wieku emerytalnego, rządy Wielkiej Brytanii i Irlandii na ten przykład ,były o wiele mniej delikatne, tnąc zniżki na leki, dopłaty do mieszkalnictwa, ogrzewania, dodatki dla samotnych rodziców, podwyższając opłaty dla studentów. Również po drugiej stronie Atlantyku oberwało się i tak już mizernym pakietom społecznym jak SNAP (Supplemental Nutrition Assistance Program - mający zapewnić stanowe wsparcie dla osób potrzebujących i niedożywionych), popularnie zwanym Food Stamps. 
Jakkolwiek rozumiem do pewnego stopnia zawiłość globalnych zależności militarnych, świat w którym głównym beneficjentem środków wypracowywanych przez społeczeństwo, są wąskie elity finansowe i rządowe, jest światem postawionym na głowie.

Skala Mikro

Dokładnie rok temu, przy okazji wizyty na miejscowej giełdzie żywności (dla lokalsów znanej jako Rybitwy), zobaczyłem wielkie kosze na śmieci, po brzegi wypchane warzywami. Pomidorami, kalafiorami, papryką i całym mnóstwem innego jedzenia, które z powodzeniem mogło być sprzedane, być może po obniżonej cenie, nie wspominając o tym ilu potrzebujących Krakowian mogło by dzięki tym "śmieciom" nakarmić swoje rodziny. Ciężko szukać tutaj winnego wśród rolników i dystrybutorów, którzy "gorszej jakości" warzyw nie mogą sprzedać i nie mają ich gdzie magazynować. Tutaj szwankuje system. System redystrybucji (wiem wiem, niektórzy z Was uczuleni są na ten termin), który pozwolił by przesunąć te nadwyżki towaru z miejsca gdzie pełni on rolę odpadku (pomimo, że jest w pełni wartościowym produktem), do miejsc takich jak szkoły publiczne, organizacje pomocy potrzebującym, czy wreszcie do samych potrzebujących.

Rozwiązania

Food Not Bombs to międzynarodowa inicjatywa społeczna, absolutnie oddolna (nie subsydiowana przez rząd), która rozdaje ciepłe, wegetariańskie posiłki ludziom potrzebującym. Idea jaka stoi za inicjatywą, to, po pierwsze przeświadczenie, że środki społeczne (budżet państwa) wydawane są na niesłuszne cele (zbrojenia, wsparcie dla elit finansowych), podczas gdy obywatele głodują; po drugie świadomość bezsensowności niszczenia nadprodukcji żywności w obliczu ubóstwa ludzi. 
Nie ma tutaj hierarchii, nie ma budżetu organizacji, zjadanego w większości przez jej administrację. Jedzenie pozyskiwane jest bezpośrednio od rolników, którzy mieli zamiar pozbyć się nadmiaru swojego towaru, lub ze śmietników do których owy nadmiar już trafił. To, czego nie da się dostać za darmo, jest kupowane za pieniądze zgromadzone podczas niezależnych imprez benefitowych.
Food Not Bombs jest ideą wielowymiarową. Jest inicjatywą polityczną - udawadniającą, że działalność (czy też demokracja) oddolna, może być panaceum na ślepotę rządzących. Jest wyrazem sprzeciwu wobec bezsensownych wojen i wyścigu zbrojeń w obliczu głodujących ludzi. Jest ideą ekologiczną, zwracającą uwagę na bezsens marnowania żywności. Przebija przez nią współczucie - wobec ludzi, których nie stać na posiłek i ciepłe ubrania, ale także wobec zwierząt, których śmierć jest zbędna aby przygotować pełnowartościowy posiłek.


Przede wszystkim jest dowodem na to, że nie musimy czekać aż system zostanie uzdrowiony. Aż kolejne wybory dopuszczą do władzy ludzi, którym los współobywateli naprawdę będzie leżał na sercu. To dowód, że małym nakładem środków i energii możemy wspólnie zrobić coś, tu i teraz.















czwartek, 31 października 2013

Urna czy uryna

Gdy dwa lata temu odbywały się w Polsce wybory parlamentarne, miałem - dosyć już tradycyjną dyskusję z jednym z moich przyjaciół. On, wykazując się punkowo słuszną postawą, postanowił owe wybory kompletnie popierdolić i pooglądać w tym czasie telewizję, twierdząc że to o wiele bardziej sensowny sposób na spędzenie niedzieli. Ja tydzień wcześniej odebrałem ze swojego urzędu świstek zapewniający mi możliwość oddania głosu w dowolnym punkcie w kraju i udałem się w podróż za swoim kandydatem - człowiekiem, który mógł wedle mojej opinii reprezentować mnie w stolicy. Te dwie postawy, pozornie totalnie od siebie różne, prezentują tak naprawdę absolutnie zbieżne intencje. Obydwoje zmęczeni jesteśmy aktualnym stylem uprawiania polityki i obydwoje nie chcemy dawać mandatu osobie podyktowanej sondażami/medialną - często powierzchowną opinią (reklamą)/strachem.

Moja subiektywna analiza historyczna, wedle zawodnej pamięci: mniej więcej od roku 2005 w polskich mediach stopniowo zanikały zjawiska polityczne inne niż post-AWS-owo/UW-owo/ZChN-owe PO i PiS. Znikały też ze świadomości opinii publicznej. Poza hardcore-owymi, najczęściej mocno czerwonymi wyborcami SLD, reszta Polaków zdominowana została przez prawicowy POPiS.  Z czasem, dzięki rozłamowi tego konserwatywnego środowiska, udało się zająć pełne spektrum - od prawa do lewa, różnice opierając głównie na personalnych animozjach i mniej znaczących frazesach. PiS, grający rolę partii radykalnie konserwatywnej, zorientowanej na środowiska chrześcijańsko-narodowe i konserwatywna, lecz bardziej zlaicyzowane PO zorientowane na wielkomiejską inteligencję. Frazesy, podkreślane przez topowe media, które różnić miały te dwie partie, to z jednej strony prospołeczność partii Kaczyńskiego i gospodarczy liberalizm Tuska - obydwie ambicje pozostawały na wyborczych ulotkach i taśmach rejestrujących przedwyborcze…talkshowy.
W rzeczywistości do dyspozycji mieliśmy garść karierowych polityków, zmieniających barwy na te z perspektywą sejmowych ław, zupełnie nie zainteresowanych interesami ludzi, których interesów zobowiązywali się bronić a jedynie zachowaniem status quo, zapewniającym im stały dostęp do wspólnego koryta na Wiejskiej. Przez lata paliwem napędzającym wyborczą machinę był strach. Strach przed moherowym ciemnogrodem i zamachem smoleńskim. Strach przed cenzurą i prywatyzacją każdej sfery życia społecznego. W tej medialnej nagonce - w zależności od profilu stacji/redakcji straszącej albo PiSem albo Platformą, zupełnie zapomniano o meritum -  o interesach zwykłych ludzi. Nie tylko o interesach mniejszości - seksualnych, etnicznych, religijnych, o małych i średnich przedsiębiorcach, o rodzinach, o samotnych rodzicach, o niepełnosprawnych i opiekujących się niepełnosprawnymi, o ludziach starszych i chorych. Zapomniano też o interesach większości. Mam wrażenie, że jedyne interesy o jakich nie zapomniano, to interesy rządzącej i opozycyjnej (potencjalnie rządzącej w kolejnej kadencji) partii i środowisk bliżej z nimi powiązanych. Jak w takiej sytuacji nie pochwalić gestu obywatelskiego protestu, w formie NIE-głosowania? Z drugiej strony czuję, że nie możemy sobie pozwolić na brak zmian. Przez wzgląd na stan gospodarki (i jej niesprawiedliwe biegunowanie przywilejami dla jednych i cięciami dla innych), kulejącą redystrybucję, przez wzgląd na katastrofalny stan środowiska naturalnego i braku poszanowania dla przeciętnego obywatela, brak radykalnych zmian będzie dla nas zgubny. Mamy bardzo niedoskonałe narzędzie jakim jest demokracja, jeśli nauczymy się wykorzystywać je w pełni, być może uda nam się wówczas świnie przy korycie zastąpić ludźmi reprezentującymi swoje środowiska. Ludźmi których sami wybierzemy, nie przez wzgląd na kolorową reklamę w TVN-nie czy W Sieci, ale przez wzgląd na to co mają do powiedzenia i zaproponowania. Być może będąc aktywnym poza urnami, korzystając z innych narzędzi - referendów, demonstracji, maili/telefonów do posłów i senatorów, uda nam się z tego gówna wystrugać jeszcze przyzwoitą rzeźbę.

piątek, 4 października 2013

Przepaść pokoleniowa (?)

Do jakiego pokolenia ja należę? Słuchałem kaset magnetofonowych, spędzałem popołudnia w wypożyczalniach VHS, żeby wybrać na wieczór kolejny hit ze Stallone, a o koncertach dowiadywałem się z plakatów, względnie z  telegazety (kto pamięta dział z koncertami RockFan?). Jednocześnie dosyć swobodnie czuję się posługując smartfonem, tabletem, korzystam z portali społecznościowych, kupuję muzykę w iTunes. Pomimo, że pamiętam w jaki sposób porozumiewało się z kumplami na odległość gdy nie było maili i Facebooka (tak! odręcznie pisane listy!), doceniam komfort ułatwionej komunikacji interaktywnej. Nie pasuję do podręcznikowego opisu sceptycznego w stosunku do nowinek technologicznych i opanowanego przez etos zawodowej obowiązkowości X-a, ani do pogrążonego w świecie technologi i "freelance-ingu" Y-ka. Być może dlatego słysząc od swoich rówieśników marudzenie na "dzisiejszą młodzież", moje skojarzenia są pejoratywne. Już to słyszałem. Pod swoim adresem. Z pokolenia na pokolenie, jednocześnie nie zmienia się nic, jak i zmienia się wszystko. Constans jest występowanie pokoleniowych różnic, zmienny jest ich charakter. Czy zatem stajemy się naszymi starymi? Czy to co ongiś było dla nas etosem ("różnimy się od naszych starych, nie powielamy ich błędów") teraz staje się solą w oku? 
Kilka tygodni temu miałem okazję być na Konferecji Nowych Technologii, gdzie jeden z prelegentów zszokował mnie nieco oznajmiając, że nic zdrożnego nie widzi w tym, aby uczestnicy w trakcie prelekcji swobodnie korzystali ze swoich smartfonów. Mało tego, na tę okazję organizator zapewnił dostęp do WiFi. Poradniki socjologiczne, zajmujące się relacjami międzypokoleniowymi, tłumaczą wielozadaniowość pokolenia Y i zaznaczają, że korzystanie ze smartfona podczas pracy, czy nawet podczas rozmowy f2f jest rzeczą zupełnie naturalną i nie jest w żadnym wypadku oznaką barku zainteresowania, szacunku czy zaangażowania. Jakkolwiek rażące wydaje mi się bezustanne korzystanie z telefonu podczas wspólnych posiłków w restauracjach, to robienie zdjęć jedzeniu i natychmiastowe udostępnianie ich na Instagramie i Twitterze weszło już w kanon savoir-vivre XXI wieku. Przełomowe dla mnie były dwie sytuacje, które głęboko utknęły mi w pamięci. W jednej z eleganckich, wegetariańskich restauracji w Malezji w której gościliśmy, byłem świadkiem sceny, w której spora grupa młodzieży spotkała się na kolacji, wyciągnęła smartfony, tablety i bez werbalnego kontaktu ze sobą na wzajem, spędziła jakieś 20 minut. Sytuacja taka trwała do momentu nadejścia starszyzny, wtedy (to zapewne wynik kulturowo warunkowanego szacunku) wszystkie urządzenia zniknęły ze stołu i zaczął się wspólny posiłek. Druga sytuacja, to miejscowy Starbucks i para, która przez godzinę wspólnej konsumpcji kawy i muffinek, nie odezwała się do siebie słowem, podśmiewając się jedynie od czasu do czasu i pokazując sobie coś wzajemnie na ekranach swoich urządzeń. Oburzające? Ci ludzie tak działają. Tak jak ja kiedyś rozwścieczałem rodziców głośnymi sesjami z punkowymi kasetami, tak dzisiejsza młodzież łamie bariery kulturowe doprowadzając swoje starsze koleżeństwo do żółtej febry. Czy możemy ich winić? Nie bądźmy tetrykami - w takiej rzeczywistości się wychowali, dla nich wszystkie te "oburzające" zachowania są zupełnie naturalne.
Sam zapewne nigdy nie przywyknę do świrowania iPhonem podczas wspólnego posiłku a za używanie telefonu w kinie najchętniej uciął bym dłonie, niemniej  chyba o wiele więcej wspólnego mam z tymi niesfornymi dzieciakami niż z wiecznie narzekającymi zgredami.

piątek, 20 września 2013

13 Lat

Za kilka dni minie dokładnie 13 lat od kiedy po raz ostatni raz napiłem się alkoholu. Pamiętny dzień reprezentuje blizna na moim podbródku. Blizna, nie będąca powodem dumy, ni wstydu. Czas wzmożonych libacji i długoterminowych intoksykacji, wspominam raczej z uśmiechem. Sporo ówczesnych przygód wywołuje we mnie sentyment. Chciałbym też powiedzieć, że wszelkie nawiązane wówczas przyjaźnie przetrwały próbę czasu i nie odstają w swojej wartości od tych aktualnych - urodzonych na trzeźwo. Wbrew nadzieją niestety, spora część tych "przyjaźni" okazała się opartą głównie na wspólnej najebce i wyparowała z resztkami toksyn. Niemniej, będę sprawiedliwy - wiele straight edge brotherhood znajomości kończyła się na przestrzeni tych 13 lat równie szybko, najczęściej wraz ze złamanymi X-ami. Płytkie relacje, co dosyć oczywiste, nie są domeną alkoholowo-narkotykową, a raczej pewną emocjonalną niedoskonałością charakterów ludzkich.



Pamiętam posiadaczy szklanych kul widzących moją najbliższą przyszłość,  jak zapewniali mnie słowami "przejdzie ci", tym czasem, cóż - ku ich rozczarowaniu, nie przeszło. Motywacje stojące za moją - nazwę to szumnie, deklaracją (popartą kilkoma tatuażami, więc drogą i bolesną do złamania), nadal mi przyświecają, choć - co chyba zupełnie naturalne, sporo się w tym czasie nauczyłem. Mimo, że straight edge był i jest dla mnie idealnym narzędziem do utrzymywania umysłu ostrym niczym brzytwa mojego dziadka, będącym w stanie analizować i zmieniać rzeczywistość wokół mnie, pewien jestem, że tak jak nie dla każdego trzeźwość umysłu jest gwarancją bystrości i zaangażowania, nie jest również warunkiem koniecznym aby te atrybuty intelektualne posiadać.

Z drugiej strony, postanawiając olać upojny i upalny styl życia, który stawał się dla mnie coraz mniej atrakcyjny, czy wręcz niebezpieczny, byłem sam. Potem było nas dwóch. Potem czterech - nigdy natomiast nie był to odruch stadny. Być może z tego powodu, w roku 2013 AD, kiedy to 90% moich przyjaciół od abstynencji wolało by chłostę, a koncerty edge-owych kapel nie mają już niestety tej energii, którą miały choćby 10 lat temu, mnie nadal zależy.

sobota, 7 września 2013

Punkowy postęp.

Kiedy w okresie swojego młodzieńczego buntu natrafiłem na punkrocka, choć nie było to 100 lat temu, czasy te wydają się dosyć archaiczne. O zespołach dowiadywałem się nie z SoundClouda a od starszych kolegów. Muzyki nie sprawdzałem na Bandcampie, tylko na starej, komunijnej wieży mojego kuzyna, a tych lokalnych - które nie mogły liczyć na wydanie kasety, mogłem posłuchać jedynie na koncertach. Co prawda podróżując pociągiem rownież mogłem posłuchać ulubionych kapel, ale nie na iPodzie, tylko na walkmanie, gdzie przekleństwem były kasety kapel, które nagrywały na cały album tylko dwie chwytliwe piosenki - rozlokowane w zupełnie innych miejscach "płyty". Z uwagi na brak narzędzi - dzisiaj oczywistych, takich jak internet (czy nawet komputer, nie licząc Commodore), granie w kapeli też nie było łatwą alejką. Nie dało się poprostu założyć Myspace i zaprosić znajomych. Trzeba było ich zapraszać do garażu/próbowni, gdzie prezentowałeś swoją niesamowitą twórczość, ewentualnie nagrać ją poprzez magnetofon kasetowy, gdzie wychodziły, wcześniej nie słyszalne na próbach braki...
Przełom wieku okazał się przełomem dla sceny - wraz z dostępem do tematycznych czatów, irców i forów internetowych (pamiętne forum Sunrise, czat Animal-Liberation..), zyskiwanie nowych kontaktów, wspólne wyjazdy na gigi/festiwale, czy nawet granie eksportowych (w skali kraju) koncertów, okazało się niebywale łatwe.




Wraz z nadejściem portali umożliwiających promocję swojej twórczości, zniknęła potrzeba dawania wiary "na słowo" - "stary, gramy hardcore w stylu Warzone spotyka Sick Of It All"... Dostęp do muzyki (mp3, online streaming) zabił nieco sprzedaż płyt (i kaset), zabił rownież potrzebę utrzymywania kontaktów ze starszymi kolegami, (by "poznać i pożyczyć jakieś kasety"). Młode kapele mają naprawdę niezły start - są po pierwsze o wiele bardziej osłuchane (dostępność muzyki), mają nieco lepszy sprzęt i nie potrzebują zbierać latami na studio, zeby nagrać pierwszą płytę. Pomimo wszystkich tych narzędzi i ułatwień, które koniec końców cenię, brakuje w tym wszystkim pazura, autentyczności gdy undergroundowa twórczość nie musiała dorównywać poziomem do znienawidzoznego wówczas meinstreamowego produktu. Mogło być krzywo i rzężąco - istotne było prosto z serca płynące wkurwienie.


- Posted using BlogPress from my iPad

wtorek, 25 czerwca 2013

Mięsny kataklizm

28 luty 1981 - w skutek wydarzeń Sierpniowych, w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej wprowadzono reglamentację mięsa, które od tej pory dostępne miało być wyłącznie na kartki. Tym samym staje się towarem luksusowym, którym - poza oficjalnym obiegiem naturalnie, kupić można było przychylność urzędnika czy przychylność sąsiada. Mimo wszystko dieta przeciętnego Polaka w powojennej Polsce, już na początku lat 80 tych opisywana przez periodyki o znaczących tytułach - Polityka i Świat Kobiet, obfitowała w tłuszcze zwierzęce i mięso. W następstwie reglamentacji, konsumpcja mięsa przypadająca na statystycznego obywatela spadła z 73 kilogramów w skali roku, do 53 kg (w roku 1984), niemniej łaknienie truchła silniejsze było niż wszelkie trudności związane z jego kupnem, bo jak opisuje Instytut Żywności i Żywienia, "mięso królowało na PRL-owskich stołach". Aby zrozumieć fenomen pożądania tego surowca, musimy cofnąć do okresu przedwojennego, kiedy to mięso było synonimem luksusu, mniej więcej do roku 1945 dostępnego dla wyższych warstw społecznych. Artykuł spożywczy o magicznych niemalże walorach, dający siłę, witalność i zdrowie zakorzenił się w polskiej kulturze i kuchni, wypierając inne składniki diety, takie jak zboża i ziemniaki i będąc jednocześnie przyczyną pogarszającego się stanu zdrowia i postępującej otyłości Polaków. O sile tego mitu przekonałem się sam, w drugiej połowie lat 90-tych, gdy to zrezygnowałem z jego konsumpcji (głównie z pobudek etycznych). Zarówno najbliższa, jak i nieco dalsza rodzina oraz znajomi łapali się za głowę z przerażenia zmieszanego z kompletnym niezrozumieniem.

Czasy się zmieniły, terminy takie jak wegetarianizm czy weganizm nie wzbudzają już popłochu, ani nawet zdziwienia, w każdym większym polskim mieście jest spory wybór jarskich restauracji i barów, a w osiedlowym sklepie można kupić roślinne zastępniki mięsnych i mlecznych potraw. Jeżeli idea prawa zwierząt do życia, zdrowego odżywiania czy zmniejszenia swojego konsumenckiego wkładu w degradację środowiska jest Ci bliska, ostatnie lata powinny napełnić Twoje serduszko optymizmem. Niemniej w skali globalnej, zmiany te są co najmniej niedostateczne.
W samej Polsce na chwilę obecną średnie spożycie mięsa (w sumie) na przeciętnego konsumenta krajowego, zbliża się do 75- kg rocznie.

Spoglądając nieco szerzej, średni obywatel świata w roku 1950 zjadał ok 8 kg mięsa rocznie, w roku 2011 było to już ok 16 kg. Dodajmy do tego wzrost liczby rezydentów planety Ziemia z 2,5 miliarda do 7 miliardów a globalny wzrost konsumpcji mięsa wyniesie 600%. Pomijając aspekt etyczny zwierząt hodowanych i zabijanych w przemysłowych machinach, który nie dla wszystkich stanowi jakikolwiek priorytet, niepokojący jest fakt zużycia światowych zapasów żywności oraz gruntów rolnych muszących posłużyć jako materiał na pasze dla hodowanych zwierząt. W kontekście lokalnych kryzysów żywnościowych, spowodowanych między innymi przez ocieplający się klimat i reperkusje z nim związane (susze, powodzie, huragany) opieranie diety na tak mało optymalnym produkcie jak mięso, wydaje się co najmniej nierozsądne.


Reasumując, można wyróżnić kilka obszarów w których konsumpcja mięsa (a często produktów pochodzących z hodowli zwierząt, jak mleko czy jaja) odciska swoje piętno:

Wylesienie:
Tylko w ostatnich 40 latach, 40% terenów lasów tropikalnych w Ameryce Centralnej zamieniło się w pastwiska. Biorąc pod uwagę rosnące zapotrzebowanie na mięso (związane z rosnącą liczbą mieszkańców planety) niebawem nie starczy nam lasów..

Degradacja terenów zielonych:
Czyli wyjaławianie ziemi służącej jako pastwiska. W Ameryce Północnej, niegdyś w dużej części pokrytą przez rozciągły, zielony horyzont, teraz zamieniony w nieużytki rolne.

Zużycie czystej wody:
Woda pitna, element niezbędny do życia, deficytowy w niektórych obszarach naszego globu. Nadmiernie zużywana przez masowe hodowle zwierząt. Wedle badań na których oparł się Richard H. Schwartz (Doktor w College of State Island, przewodniczący Jewish Vegetarians of North America) osoba opierająca swoją dietę na mięsie (jak większość mieszkańców USA, ujętych w owych badaniach) do wyprodukowania żywności potrzebuje ok 16 000 litrów wody dziennie, osoba praktykująca dietę wegańską potrzebuje niespełna 1 200 litrów. Inaczej - do wyprodukowania mąki niezbędnej do upieczenia bochenka chleba to 550 litrów wody, dla wyprodukowania 100 gram mięsa wołowego potrzeba 7 000 litrów (wg raportu UN Commission on Sustainable Development)…

Konsumpcja energii:
Do wyprodukowania 1 kalorii z mięsa, potrzebujemy 28 kalorii z paliw (najczęściej kopalnianych), to wyprodukowania 1 kalorii ze zbóż, potrzebujemy tylko 3,3 kalorie z paliw. (David Pitmentel, Cornell University). Na zużycie energii wpływ będzie miała "żarłoczność" procesu produkcji, transportu oraz magazynowania.

Globalne ocieplenie:
Skoro wspomnieliśmy o efekcie cieplarnianym, warto również uświadomić sobie jak niekorzystny efekt dla ziemskiej atmosfery ma proces produkcji mięsa - wg Scientific American wyprodukowanie 1 kg mięsa przyczynia się do ocieplenia klimatu 57 razy bardziej niż produkcja ziemniaka (emisja gazów cieplarnianych podczas procesu hodowli, magazynowania, ewentualnej obróbki i transportu, wliczając również metan wydzielany z odpadków)

Kwestii etycznych związanych z samym zabijaniem, celowo nie ująłem w powyższej "wyliczance", zdaję sobie sprawę że jest to element być może bardziej subiektywny niż przytoczone fakty ekonomiczne i ekologiczne. Niemniej ważne jest byśmy zdawali sobie sprawę, że hodowla przemysłowa wymusza bardzo często nieludzkie warunki, w jakich oczekują śmierci zwierzęta trafiające później na nasze talerze.
Z drugiej jednak strony - również etycznej, wg stanowiska brytyjskiego parlamentu, znaczne zmniejszenie spożycia mięsa jest niezbędne dla zapewnienia bezpieczeństwa żywieniowego w krajach rozwijających się.

Tak więc rozglądając się pośród modnych wegetariańskich i wegańskich knajpek, przerzucając sterty wegańskich produktów w lokalnym sklepie, czy wreszcie (i przede wszystkim) wąchając świeże, pachnące owoce i warzywa z lokalnych upraw, pamiętajcie - jako konsumenci, mamy moc decydowania o losach świata i jego mieszkańców (jakkolwiek górnolotnie i patetycznie by to nie brzmiało).





http://www.worldwatch.org/node/549

http://www.scientificamerican.com/article.cfm?id=the-greenhouse-hamburger

http://qz.com/93900/we-produce-6-times-more-meat-than-we-did-in-1950-heres-what-that-means-for-animals-and-the-earth/

http://opcit.pl/teksty/kryzys-lat-80-w-polskiej-kuchni/

http://www.guardian.co.uk/environment/2013/jun/04/eat-less-meat-food-security

czwartek, 20 czerwca 2013

Bohaterscy zdrajcy

Jakiś czas temu pisałem o TrapWire, wówczas był to temat dla niektórych zapewne zahaczający o science fiction. Powszechna kontrola w imię bezpieczeństwa . Kilka dni temu natomiast, dzięki dociekliwości Glenna Greenwalda, przeczytać mogliśmy o kolejnej odsłonie masowej kontroli obywateli, zwanej PRISM.

W dużym skrócie, jest to system polegający na współpracy NSA (Amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego) z największymi korporacjami teleinformatycznymi. Agencja, po 11 września, zupełnie swobodnie monitorowała zarówno rozmowy telefoniczne, maile, aktywność w sieci - głównie obywateli amerykańskich, ale również "potencjalnych terrorystów" poza granicami USA.


Do ujawnienia całej sprawy doszło za sprawą jednego z informatyków Agencji, który - jak twierdzi, nie mógł pogodzić się z brakiem jakiejkolwiek etyki w związku z podsłuchiwaniem prywatnych ludzi. Kilka dni temu, Edward Snowden wyjaśnił kulisy sprawy i swoje pobudki by ją ujawnić.

Zapewne i tym razem, zgodnie z zasadą "kill the messenger", możemy spodziewać się nagonki na Snowdena, zarówno ze strony rządu amerykańskiego, jak i części publicystów. Tak jak w przypadku Bradleya Manninga, Juliana Assange, nawet te uznawane za progresywne periodyki, jak New York Times na przykład, starały się podkopać i tak już niepewny grunt na którym stali whistleblowerzy. Już dwa dni po opublikowaniu pierwszych tekstów dot. PRISM, w blogosferze pojawiły się wpisy wyciągające stare brudy zza pralki Glenna Greenwalda - zapewne na tym się nie skończy. Sam Edward Snowden nie może wrócić do swojej ojczyzny, gdzie, jak się domyślam, został by potraktowany podobnie jak Bradley Manning.

Mam wrażenie, że społeczność międzynarodowa jest nieco rozdarta. Czy ludzi takich jak Bradley Manning, Edward Snowden czy Daniel Ellsberg traktować jak zdrajców czy jak bohaterów. Czy są nieodpowiedzialnymi narwańcami czy prawdziwymi patriotami?

Daniel Ellsberg .

Tzw. Pentagon Papers to kolekcja dokumentów opisujących w jaki sposób administracja Johnsona kłamała zarówno społeczeństwo, jak i amerykański Kongres na temat celu i przebiegu wojny w Wietnamie. Wojny w której życie straciło 430 000 południowo-wietnamskich cywilów, 65 000 północno-wietnamskich cywilów, 220 000 żołnierzy Republiki Wietnamskiej, około 445 000 żołnierzy komunistycznych, 60 000 Laotian, 58 220 amerykańskich żołnierzy, plus niemal 1 140 000 pośrednich ofiar wojny. Daniel Ellsberg, korzystając z pozycji pracownika RAND ujawnił te super tajne dokumenty, dzięki czemu poparcie dla dalszych działań militarnych znacznie spadło. Zdrajca czy bohater?

Bradley Manning.

Zawartość dokumentów przekazanych przez Manninga Wikileask, a dalej redakcji Guardiana, New York Timesa, Der Spiegel jest na tyle zróżnicowana, że wspomnę tę najbardziej chyba wymowną - ujawnienie kulisów bohaterskiej walki załogi amerykańskiego śmigłowca strzelającej do bezbronnych, irackich cywilów w Bagdadzie. Ujawnienie zbrodni wojennej - przestępstwo czy obywatelski obowiązek?

Edward Snowden.

Ujawnił w jak bezczelny sposób NSA podsłuchuje i rejestruje aktywność obywaletli (nie tylko amerykańskich), zmuszając do współpracy największe międzynarodowe korporacje teleinformatyczne. Nierozwaga czy przyzwoitość?


Słysząc część opinii potępiających działania wyżej wymienionych, mam nieodparte wrażenie, że gdzieś  po drodze pomieszał nam się system wartości. Jeżeli chcemy karać ludzi za ujawnianie prawdy, piętnować za przyzwoitość, to pozostaje zacytować Gomera Pyle...




niedziela, 16 czerwca 2013

Patriotyzm


Termin zagarnięty przez bandę idiotów chcących "Polski dla Polaków" i "MęSZczyzn zamiast ciot"(...)
Duma ze swojego koloru skóry czy miejsca urodzenia jest idiotyczna. Gdy dojdziesz do czegoś ciężką pracą, osiągniesz coś samodzielnie, bądź kolektywnie - wówczas duma jest uzasadniona. A jeżeli o dumie kolektywnej i historycznej mówimy, to  ja czuję ją w związku z progresywnymi i odważnymi zmianami, którymi Polska przecierała nowe szlaki, czy to nowoczesną - jak na ten czas, konstytucją 3 maja 1791, znoszącą szlachecką dominację, poddaństwo (niewolnictwo) chłopów i wprowadzająca demokratyczne trendy (dwuizbowy parlament, podział władzy i zrównanie stanów), czy ruchami robotniczymi obalającymi radziecką hegemonię we własnych granicach.


To bardzo smutne, że niemal wszyscy - zarówno w mainstreamie jak i na ulicy, odwołując się do tradycji, odwołują się do jej konserwatywnej, najczęściej mocno barwionej religijnie istoty, podczas gdy bogatą tradycję progresywnych zmian, tolerancji i równości określa się mianem kosmopolitycznej fanaberii nowożytnej. Tolerancja religijna (zarówno dla tzw. "innowierców", heretyków, pogan czy ateistów), dla mniejszości narodowych w duchu Kazimierza Wielkiego, niepodległościowe działania organizacji studenckich (schyłek XIX w.) czy robotniczych (lata 80te XX w) - to są te elementy historyczne, które pozwalają mi bez kompleksów spojrzeć na swoją narodowość.

Retoryka reakcjonizmu którą posługuje się skrajna prawica (czy też prawica, bo nie znam za wiele takiej nieskrajnej), marsze dla rodziny, życia, tradycji itp. (w rzeczywistości marsze przeciw wolności i tolerancji, czyli wartości, które w mojej opinii stanowiły główną wartość Rzeczpospolitej) to antypatriotyzm w czystej postaci. To impuls dla wielu Polaków (nie tylko homoseksualnych lewaków!!) aby swojej narodowości się wstydzić, dla tej bardziej refleksyjnej młodzieży by termin "patriotyzm" traktować jako eufemizm faszyzmu. 

Chciałbym legitymować się paszportem kraju w którym mniejszości etniczne i religijne nie są opluwane i napadane, środowiska LGBTQ cieszą się pełnią praw obywatelskich i tolerancją społeczną, przywileje obywateli stawiane są ponad przywileje kapitału a środowisko naturalne traktowane jest jako dobro wspólne, nie surowiec - wówczas bez zająknięcia będę mógł nazwać się patriotą.