środa, 25 lutego 2009

Ferie dla pracujących cz. 1

Piątek – 20.02
Ostatni dzień przed dwoma tygodniami wolności. Właściwie to już od godziny 18, gdy opuszczę mury mojego biurowca, jestem wolnym człowiekiem. Start raczej bez fajerwerków (Tofuburger i nudny film o wymownym tytule „Choke”), tak więc umownie ten dzień zyska status ostatniego dnia pracy miast pierwszego dnia urlopu.



Początek

Sobota – 21.02
Plan odespania tygodnia pracy wziął w łeb, gdy obudziłem się o godzinie 8 i targany wyrzutami sumienia, iż uciekają mi cenne minuty już rozpoczętego urlopu, zebrałem się, zabrałem posegregowane śmieci i wyszedłem na zakupy. Rzadko miewam spokojne, stacjonarne soboty, więc chill out przy śniadaniu, szklance soku pomarańczowego i filiżance kawy, wydał mi się niezwykle cenny. Dzisiaj wraca Ania, więc po kawalerskim tygodniu, w przeciągu którego obowiązki domowe ograniczałem do minimum, należało by ogarnąć włości, najlepiej przy płycie Black Flag puszczonej w tle. Pogoda dosyć przyjazna, tak więc mam dobrą okazję, by przed wyjazdem załatwić kilka spraw na mieście.
W poniedziałek wyruszamy, póki co wykorzystać stosunkowo łatwy dostęp do gór oraz zimową aurę.

Poniedziałek – 23.02
Wczoraj przeminęło pod znakiem lenistwa. Prócz wyprawy na lotnisko, nic nie wyciągnęło nas poza próg mieszkania. W drodze z lotniska, przeczytałem ciekawy artykuł o cudownym wpływie - na zdrowie - naturalnie, popołudniowych drzemek, co też postanowiłem wprowadzić w życie. Wiadomo – zdrowie ważna rzecz.
Rano z zupełnym luzem zebraliśmy się, zrzuciłem jeszcze kilka filmów na notebooka i ruszyliśmy autokarem w stronę Tatr. Podróż wykorzystałem na swoją dzienną dawkę nowo zaadaptowanego, cudownego leku, a po dotarciu na miejsce, wskoczyliśmy do samochodu i wybraliśmy się do pobliskich źródeł geotermalnych. Czad. Wokół biało, padający śnieg i skąpane w mroźnej otulinie góry, które obserwujemy wprost z parującej, gorącej kąpieli, okraszonej masażami wodnymi. Woda potrafi pobudzić potworny apetyt, a taki można zaspokoić dużą, wegańską pizzą z oliwkami z Da Grasso. Po obfitej kolacji, czas na uspołecznianie.
Spotkanie dawno nie widzianych znajomych i ploteczki z lokalnej sceny nad bezalkoholowym (w moim przypadku) piwie, były ciekawym akcentem tego dosyć produktywnego dnia.
Po powrocie do mieszkania, zasnąłem, nie – właściwie straciłem przytomność – literalnie, oglądając „Pretty In Pink”. Całe szczęście, że znam ten film niemal na pamięć.

Wtorek – 24.02
Około południa, udało nam się wyjechać do mojego rodzinnego domu, aby zgarnąć sprzęt i wyruszyć na stok. Korzystając z okazji (i ekspresu), wypiłem szybką kawę, spakowałem się i pojechaliśmy na miejscówkę. Na miejscu, okazało się, że poza małą grupką lokalnych muzykantów, którzy zresztą korzystali z wyciągu za free, jesteśmy jedynymi klientami (być może ze względu na usytuowanie tego malowniczego miejsca, kilka kilometrów w bok od głównej drogi Kraków – Zakopane). Śnieg był odrobinę mokry, początkowo nie czułem się też zbyt pewnie, niemniej jazda zarówno po wyratrakowanej trasie jak i w głębokim „puchu” (właściwie ze względu na temperaturę, ciężkim i mokrym śniegu), była na prawdę przyjemna.
Wieczorem umówiliśmy się Dawidem, moim wieloletnim przyjacielem, z którym to wspólnie wkraczaliśmy w klimaty Straight Edge i potem weganizmu, również wspólnie przetrwaliśmy, jako odmieńcy przez okres szkoły średniej. Tak więc w czwórkę, z dziewczynami zabraliśmy jedzenie z lokalnej knajpki chińskiej i pojechaliśmy na mieszkanie. Po sympatycznie spędzonym wieczorze, znowu szybko odpadłem – tym razem na Psychozie Hitchcocka.
Środa – 25.02
Dzisiejszy poranek przyniósł odrobinę niepewności, jako że grafik mamy napięty, ciężko było rozplanować dzień optymalnie.
Po śniadaniu spakowaliśmy deski i wyjechaliśmy na pobliską górkę, gdzie Ania pozostawiła mnie sam na sam z zaśnieżonymi polanami. Freeride okazał się być ciężką przeprawą, ponieważ deska grzęzła co kilka.kilkanaście metrów w mokrym, głębokim śniegu, sporo odcinków trzeba było pokonać pieszo, zapadając się w białej pokrywie co najmniej po kolana. Ostatni odcinek udało się pokonać już na desce i nawet z odrobiną emocji, był relatywnie stromy i pokryty gęstwiną drzew i krzaków. Na koniec zafundowałem sobie zjazd na tzw. „kreche” z zaparowanymi goglami (wypociłem w międzyczasie chyba z pół wiaderka wody) z krótkiego, aczkolwiek mocno nachylonego odcinka i na tym też postanowiłem jazdę zakończyć. W mieszkaniu szybka regeneracja pod prysznicem i zbieramy się – ja do Zakopanego, spotkać znajomego ze szkolnych lat, dziewczyny do Białego Dunajca, spotkać się z fryzjerem.
Spotkanie po latach zaowocowało wspominkami starych, relatywnie dobrych czasów, koncertów w Zako i starych znajomych, których ścieżki wytyczyły się w dosyć nieprzewidywalnych dla nas kiedyś kierunkach. Po ok. 2 h spędzonych w kawiarni, nadszedł czas by zebrać się do Krakowa, na jeden dzień póki co, jutro bowiem Ania ma rozmowę kwalifikacyjną, tak więc trzymam za nią kciuki..

sobota, 14 lutego 2009

Śniegu ton kilka



Czytając wstecz swojego własnego bloga, mógłbym pomyśleć, że moje życie toczy się od piątku do niedzieli, reszta tygodnia to jakaś czarna dziura, niewarta uwagi i kawałka powierzchni hostowej.

A przecież tak nie jest, również w przeciągu tygodnia uda mi się czasem obejrzeć dobry film, spotkać ciekawych ludzi, czy nawet wyskoczyć na mecz hokeja. Mógłbym nawet powiedzieć, że zaliczam się do wąskiej grupy szczęśliwców, którym praca zarobkowa daje względną satysfakcję. Niemniej weekend, to czas gdy mam chwilę by usiąść i coś napisać, a zwykle składa się tak, że mam ochotę pisać o możliwie aktualnych wydarzeniach lub przemyśleniach, co w gruncie rzeczy ma chyba jakiś

 sens.

Niemniej, znowu weekend, tym razem wybraliśmy się do Nowego Targu, z planem wyskoczenia na lokalny koncert, na którym gościć miał m.in. krakowski Tripis. Zakopane i Nowy Targ, to miasta w których często ongiś bywałem w związku z koncertami Hardcore Punk, tak więc perspektywa takiego lekko sentymentalnego wydarzenia powodowała lekki dreszczyk. Niemniej dobry plan,  raz na jakiś czas musi się sypnąć, tak więc podróż autobusowa z Krakowa do Nowego Targu, przez wzgląd na niesamowite korki i zaskakujące (nie tylko drogowców) warunki atmosferyczne, trwała ponad 3h, podczas gdy zazwyczaj zamyka się w 70min. Większość podróży drzemałem, słuchając Cro-Mags na zmianę z Integrity. Wycieczkę umilała nam grupa dzieciaków, nieco zniecierpliwiona jazdą oraz równie rozdrażniony kot, jadący na kolanach mojej dziewczyny. Grupa chłopców, ok 10-13 lat, okazała się być drużyną unihokeja, jadącą na zawody w Nowym Targu, prosto znad jeziora Śniardwy, od godziny 5:30 rano!!! Dodam, że na miejsce dotarliśmy po godzinie 8:20 wieczorem. Chłopakom życzę powodzenia w zawodach.

Godzina na którą dotarliśmy, zdyskwalifikowała plan pójścia na koncert, tym bardziej, że mieliśmy ze sobą ciężkie bagaże, kota, laptop i trochę ciuchów, dodatkowo byliśmy bez konkretnego posiłku, tak więc zabraliśmy samochód, kupiliśmy kilka paczek chipsów, upiekliśmy ziemniaczane kulki i zasnęliśmy oglądając Reign Over Me.

Sobotni poranek uczciliśmy odrobiną lenistwa (zasłużonego w moim przekonaniu), po czym sesją gimnastyczną z łopatą śniegową, aby odkopać samochód spod śniegowej kołdry.

Ponieważ postanowiłem odwiedzić rodziców w Rabce, wybrałem się tam komunikacją publiczną, co przypłaciłem przemarzniętymi kończynami i 3 godzinną podróżą  przesiadkami (podczas gdy w normalnych warunkach, te 20 km można pokonać w maksymalnie 30min).

Szczęście iż w domu mogłem liczyć na ciepłą zupę, gorącą kąpiel i playoff-owe mecze w ESPN.


"Oko za oko"


Na wstępie zaznaczyć muszę, że wiadomość o bestialskim zamordowaniu polskiego zakładnika, wstrząsnęła mną równie mocno jak resztą kraju. Wstrząsnęły mną również niekontrolowane emocje mające swe ujście w wypowiedziach kilku publicznych postaci, wyrażające chęć odwetu, w imię zasady "oko za oko"... Wstrząsające, jak nieodpowiedzialnie mogą zachować się ludzie związani bezpośrednio z polską obronnością oraz polityką - zewnętrzną i wewnętrzną. Pomysł mordowania ludzi odpowiedzialnych za bestialstwo dokonane na Polaku, biorąc pod uwagę jego ewentualne następstwa, w mojej opinii jest skrajnie nieodpowiedzialny. Rzesza islamskich bojowników oczekuje na zapalnik tego rodzaju, by móc rekrutować kolejnych "walczących". Poza tym już na wstępie, również armia polska, traktowana jest przez wielu Afgańczyków jako agresor, tak więc grupa odpowiedzialna za porwanie Polaka kierowała się być może podobnymi motywami jak nasi lokalni, spragnieni zemsty krzykacze, czy też Bush, jeden czy drugi, wysyłający wojska czy to do Afganistanu czy do Iraku. Przy czym cele Muzułman (tak jednoznacznie określiła grupę porywaczy międzynarodowa opinia publiczna) wydają się o wiele jaśniejsze niż cele choćby koalicji, która, inaczej niż Irakijczycy czy Afganowie w krajach koalicyjnych, jest oficjalnym okupantem w krajach arabskich - pragną wycofania wojsk ze swojego kraju i uwolnienia kamratów. Intuicja podpowiada, że to dosyć naturalne żądania w podobnych okolicznościach.

Jako obywatel, oczekiwał bym większej odpowiedzialności oraz rozsądku w polityce na bliskim wschodzie, a nie deklaracji rodem z filmów ze Schwarzennegerem.

wtorek, 10 lutego 2009

Pozytywny Weekend


Ostatni weekend miał być dla mnie okazją na wyjazd do Łodzi, spotkanie z dawno nie widzianymi znajomymi i zobaczenie Subhumans na żywo. Stety, niestety, dałem się namówić na dwudniowe próby z zespołem, co początkowo nie wydawało mi się aż tak dobrą alternatywą. Niemniej już piątek zwiastował, że moja decyzja zostanie sowicie wynagrodzona, gdy przy pomocy dobrego, lecz chorowitego ducha, udało mi się zakupić nowego MacBooka za całkiem przyzwoitą cenę. Sam weekend, pominąwszy radość jaką sobie sprawiłem nowym nabytkiem, przyniósł całkiem owocne manewry w salce prób (dwa nowe kawałki w stadium zaawansowanym) no i niesamowitą radość z przesłuchania wreszcie ukończonej, nowej płyty (no... prawie ukończonej). Słuchając tych naszych wypocin, wszyscy mieliśmy wypieki niczym dzieciaki na kolanach sympatycznego grubasa, wciskającego co roku swoje tłuste dupsko przez kominowy otwór. 
Nie udało mi się co prawda odpocząć, ale to były dwa dni warte wysiłku i zachodu.
Mam nadzieję, że nie będziemy jedynymi ludźmi którym ten materiał się podoba, niemniej nawet gdyby tak było, satysfakcja jaką chyba wszyscy odczuwamy, warta była czasu i wysiłku włożonego w tę nagrywkę.