Pomimo iż wielu z nas zatraciło już wiarę w demokratyczne mechanizmy, nadal prawdopodobnie z wielką nadzieją podchodzimy do obietnic zmian-na lepsze oczywiście, jakie to towarzyszą kolejnym elekcją. I tak Donald Tusk rozgrzal miliony serc, wskazując nową jakość polityki, opozycyjną do tej jaką reprezentowały szwadrony Prawa i Sprawiedliwosci. Niemniej czas podgryzł skrzydła Platformy Obywatelskiej i skłonił do zawoalowanego poszukiwania uznania w oczach dotychczasowych oponentów(vide nominacja uznanego przez PiS ministra sprawiedliwości czy wpraszanie sie na konwent partii Kaczynskiego). Obietnice usprawnienia funckcjonowania służby zdrowia, póki co zakończyły sie jedynie groźba podniesienia składki zdrowotnej. Można by tak wymieniać i oczywiście naiwnością bylo by oczekiwać nagłych zmian zgodnych z naszymi pragnieniami. Liberalna Ameryka również może czuć się nieco oszukana przez wspaniałego mówce, nowego prezydenta Barracka Obame, który wbrew obietnicom ogranicznia mozliwosci lobbyngowych w białym domu, nominuje kilku do niedawna jeszcze lobbystów na kluczowe stanowiska w rządzie, czy pomimo oczekiwań zmiany polityki US na bliskim wschodzie, w kwestii rzezi w Palestynie i zamachow w Izraelu jednostronnie opowiada sie po stronie sprzymierzeńców poprzedniej administracji.
Cóz, można tę gorycz przełknąć, przyjmując pewna, całkiem dużą granicę strat powyborczych, ale mieć świadomość iż oddało się głos na zwycięska partie. Ja natomiast wolę zgodnie ze swoim, trochę być może utopijnym przekonaniem zagłosować na marginalną politycznie partie, ale w 80% przynajmniej spełniającą moje, póki co przedwyborcze oczekiwania, niźli pluć sobie w brodę, że powierzyłem mandat ludziom którzy w zasadzie nie spełniają nawet części z moim oczekiwań. I poczucie chwilowego zwycięstwa pod banderą wygrywajacej wybory partii/kandydata mi tego nie zrównoważy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz