wtorek, 25 czerwca 2013

Mięsny kataklizm

28 luty 1981 - w skutek wydarzeń Sierpniowych, w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej wprowadzono reglamentację mięsa, które od tej pory dostępne miało być wyłącznie na kartki. Tym samym staje się towarem luksusowym, którym - poza oficjalnym obiegiem naturalnie, kupić można było przychylność urzędnika czy przychylność sąsiada. Mimo wszystko dieta przeciętnego Polaka w powojennej Polsce, już na początku lat 80 tych opisywana przez periodyki o znaczących tytułach - Polityka i Świat Kobiet, obfitowała w tłuszcze zwierzęce i mięso. W następstwie reglamentacji, konsumpcja mięsa przypadająca na statystycznego obywatela spadła z 73 kilogramów w skali roku, do 53 kg (w roku 1984), niemniej łaknienie truchła silniejsze było niż wszelkie trudności związane z jego kupnem, bo jak opisuje Instytut Żywności i Żywienia, "mięso królowało na PRL-owskich stołach". Aby zrozumieć fenomen pożądania tego surowca, musimy cofnąć do okresu przedwojennego, kiedy to mięso było synonimem luksusu, mniej więcej do roku 1945 dostępnego dla wyższych warstw społecznych. Artykuł spożywczy o magicznych niemalże walorach, dający siłę, witalność i zdrowie zakorzenił się w polskiej kulturze i kuchni, wypierając inne składniki diety, takie jak zboża i ziemniaki i będąc jednocześnie przyczyną pogarszającego się stanu zdrowia i postępującej otyłości Polaków. O sile tego mitu przekonałem się sam, w drugiej połowie lat 90-tych, gdy to zrezygnowałem z jego konsumpcji (głównie z pobudek etycznych). Zarówno najbliższa, jak i nieco dalsza rodzina oraz znajomi łapali się za głowę z przerażenia zmieszanego z kompletnym niezrozumieniem.

Czasy się zmieniły, terminy takie jak wegetarianizm czy weganizm nie wzbudzają już popłochu, ani nawet zdziwienia, w każdym większym polskim mieście jest spory wybór jarskich restauracji i barów, a w osiedlowym sklepie można kupić roślinne zastępniki mięsnych i mlecznych potraw. Jeżeli idea prawa zwierząt do życia, zdrowego odżywiania czy zmniejszenia swojego konsumenckiego wkładu w degradację środowiska jest Ci bliska, ostatnie lata powinny napełnić Twoje serduszko optymizmem. Niemniej w skali globalnej, zmiany te są co najmniej niedostateczne.
W samej Polsce na chwilę obecną średnie spożycie mięsa (w sumie) na przeciętnego konsumenta krajowego, zbliża się do 75- kg rocznie.

Spoglądając nieco szerzej, średni obywatel świata w roku 1950 zjadał ok 8 kg mięsa rocznie, w roku 2011 było to już ok 16 kg. Dodajmy do tego wzrost liczby rezydentów planety Ziemia z 2,5 miliarda do 7 miliardów a globalny wzrost konsumpcji mięsa wyniesie 600%. Pomijając aspekt etyczny zwierząt hodowanych i zabijanych w przemysłowych machinach, który nie dla wszystkich stanowi jakikolwiek priorytet, niepokojący jest fakt zużycia światowych zapasów żywności oraz gruntów rolnych muszących posłużyć jako materiał na pasze dla hodowanych zwierząt. W kontekście lokalnych kryzysów żywnościowych, spowodowanych między innymi przez ocieplający się klimat i reperkusje z nim związane (susze, powodzie, huragany) opieranie diety na tak mało optymalnym produkcie jak mięso, wydaje się co najmniej nierozsądne.


Reasumując, można wyróżnić kilka obszarów w których konsumpcja mięsa (a często produktów pochodzących z hodowli zwierząt, jak mleko czy jaja) odciska swoje piętno:

Wylesienie:
Tylko w ostatnich 40 latach, 40% terenów lasów tropikalnych w Ameryce Centralnej zamieniło się w pastwiska. Biorąc pod uwagę rosnące zapotrzebowanie na mięso (związane z rosnącą liczbą mieszkańców planety) niebawem nie starczy nam lasów..

Degradacja terenów zielonych:
Czyli wyjaławianie ziemi służącej jako pastwiska. W Ameryce Północnej, niegdyś w dużej części pokrytą przez rozciągły, zielony horyzont, teraz zamieniony w nieużytki rolne.

Zużycie czystej wody:
Woda pitna, element niezbędny do życia, deficytowy w niektórych obszarach naszego globu. Nadmiernie zużywana przez masowe hodowle zwierząt. Wedle badań na których oparł się Richard H. Schwartz (Doktor w College of State Island, przewodniczący Jewish Vegetarians of North America) osoba opierająca swoją dietę na mięsie (jak większość mieszkańców USA, ujętych w owych badaniach) do wyprodukowania żywności potrzebuje ok 16 000 litrów wody dziennie, osoba praktykująca dietę wegańską potrzebuje niespełna 1 200 litrów. Inaczej - do wyprodukowania mąki niezbędnej do upieczenia bochenka chleba to 550 litrów wody, dla wyprodukowania 100 gram mięsa wołowego potrzeba 7 000 litrów (wg raportu UN Commission on Sustainable Development)…

Konsumpcja energii:
Do wyprodukowania 1 kalorii z mięsa, potrzebujemy 28 kalorii z paliw (najczęściej kopalnianych), to wyprodukowania 1 kalorii ze zbóż, potrzebujemy tylko 3,3 kalorie z paliw. (David Pitmentel, Cornell University). Na zużycie energii wpływ będzie miała "żarłoczność" procesu produkcji, transportu oraz magazynowania.

Globalne ocieplenie:
Skoro wspomnieliśmy o efekcie cieplarnianym, warto również uświadomić sobie jak niekorzystny efekt dla ziemskiej atmosfery ma proces produkcji mięsa - wg Scientific American wyprodukowanie 1 kg mięsa przyczynia się do ocieplenia klimatu 57 razy bardziej niż produkcja ziemniaka (emisja gazów cieplarnianych podczas procesu hodowli, magazynowania, ewentualnej obróbki i transportu, wliczając również metan wydzielany z odpadków)

Kwestii etycznych związanych z samym zabijaniem, celowo nie ująłem w powyższej "wyliczance", zdaję sobie sprawę że jest to element być może bardziej subiektywny niż przytoczone fakty ekonomiczne i ekologiczne. Niemniej ważne jest byśmy zdawali sobie sprawę, że hodowla przemysłowa wymusza bardzo często nieludzkie warunki, w jakich oczekują śmierci zwierzęta trafiające później na nasze talerze.
Z drugiej jednak strony - również etycznej, wg stanowiska brytyjskiego parlamentu, znaczne zmniejszenie spożycia mięsa jest niezbędne dla zapewnienia bezpieczeństwa żywieniowego w krajach rozwijających się.

Tak więc rozglądając się pośród modnych wegetariańskich i wegańskich knajpek, przerzucając sterty wegańskich produktów w lokalnym sklepie, czy wreszcie (i przede wszystkim) wąchając świeże, pachnące owoce i warzywa z lokalnych upraw, pamiętajcie - jako konsumenci, mamy moc decydowania o losach świata i jego mieszkańców (jakkolwiek górnolotnie i patetycznie by to nie brzmiało).





http://www.worldwatch.org/node/549

http://www.scientificamerican.com/article.cfm?id=the-greenhouse-hamburger

http://qz.com/93900/we-produce-6-times-more-meat-than-we-did-in-1950-heres-what-that-means-for-animals-and-the-earth/

http://opcit.pl/teksty/kryzys-lat-80-w-polskiej-kuchni/

http://www.guardian.co.uk/environment/2013/jun/04/eat-less-meat-food-security

czwartek, 20 czerwca 2013

Bohaterscy zdrajcy

Jakiś czas temu pisałem o TrapWire, wówczas był to temat dla niektórych zapewne zahaczający o science fiction. Powszechna kontrola w imię bezpieczeństwa . Kilka dni temu natomiast, dzięki dociekliwości Glenna Greenwalda, przeczytać mogliśmy o kolejnej odsłonie masowej kontroli obywateli, zwanej PRISM.

W dużym skrócie, jest to system polegający na współpracy NSA (Amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego) z największymi korporacjami teleinformatycznymi. Agencja, po 11 września, zupełnie swobodnie monitorowała zarówno rozmowy telefoniczne, maile, aktywność w sieci - głównie obywateli amerykańskich, ale również "potencjalnych terrorystów" poza granicami USA.


Do ujawnienia całej sprawy doszło za sprawą jednego z informatyków Agencji, który - jak twierdzi, nie mógł pogodzić się z brakiem jakiejkolwiek etyki w związku z podsłuchiwaniem prywatnych ludzi. Kilka dni temu, Edward Snowden wyjaśnił kulisy sprawy i swoje pobudki by ją ujawnić.

Zapewne i tym razem, zgodnie z zasadą "kill the messenger", możemy spodziewać się nagonki na Snowdena, zarówno ze strony rządu amerykańskiego, jak i części publicystów. Tak jak w przypadku Bradleya Manninga, Juliana Assange, nawet te uznawane za progresywne periodyki, jak New York Times na przykład, starały się podkopać i tak już niepewny grunt na którym stali whistleblowerzy. Już dwa dni po opublikowaniu pierwszych tekstów dot. PRISM, w blogosferze pojawiły się wpisy wyciągające stare brudy zza pralki Glenna Greenwalda - zapewne na tym się nie skończy. Sam Edward Snowden nie może wrócić do swojej ojczyzny, gdzie, jak się domyślam, został by potraktowany podobnie jak Bradley Manning.

Mam wrażenie, że społeczność międzynarodowa jest nieco rozdarta. Czy ludzi takich jak Bradley Manning, Edward Snowden czy Daniel Ellsberg traktować jak zdrajców czy jak bohaterów. Czy są nieodpowiedzialnymi narwańcami czy prawdziwymi patriotami?

Daniel Ellsberg .

Tzw. Pentagon Papers to kolekcja dokumentów opisujących w jaki sposób administracja Johnsona kłamała zarówno społeczeństwo, jak i amerykański Kongres na temat celu i przebiegu wojny w Wietnamie. Wojny w której życie straciło 430 000 południowo-wietnamskich cywilów, 65 000 północno-wietnamskich cywilów, 220 000 żołnierzy Republiki Wietnamskiej, około 445 000 żołnierzy komunistycznych, 60 000 Laotian, 58 220 amerykańskich żołnierzy, plus niemal 1 140 000 pośrednich ofiar wojny. Daniel Ellsberg, korzystając z pozycji pracownika RAND ujawnił te super tajne dokumenty, dzięki czemu poparcie dla dalszych działań militarnych znacznie spadło. Zdrajca czy bohater?

Bradley Manning.

Zawartość dokumentów przekazanych przez Manninga Wikileask, a dalej redakcji Guardiana, New York Timesa, Der Spiegel jest na tyle zróżnicowana, że wspomnę tę najbardziej chyba wymowną - ujawnienie kulisów bohaterskiej walki załogi amerykańskiego śmigłowca strzelającej do bezbronnych, irackich cywilów w Bagdadzie. Ujawnienie zbrodni wojennej - przestępstwo czy obywatelski obowiązek?

Edward Snowden.

Ujawnił w jak bezczelny sposób NSA podsłuchuje i rejestruje aktywność obywaletli (nie tylko amerykańskich), zmuszając do współpracy największe międzynarodowe korporacje teleinformatyczne. Nierozwaga czy przyzwoitość?


Słysząc część opinii potępiających działania wyżej wymienionych, mam nieodparte wrażenie, że gdzieś  po drodze pomieszał nam się system wartości. Jeżeli chcemy karać ludzi za ujawnianie prawdy, piętnować za przyzwoitość, to pozostaje zacytować Gomera Pyle...




niedziela, 16 czerwca 2013

Patriotyzm


Termin zagarnięty przez bandę idiotów chcących "Polski dla Polaków" i "MęSZczyzn zamiast ciot"(...)
Duma ze swojego koloru skóry czy miejsca urodzenia jest idiotyczna. Gdy dojdziesz do czegoś ciężką pracą, osiągniesz coś samodzielnie, bądź kolektywnie - wówczas duma jest uzasadniona. A jeżeli o dumie kolektywnej i historycznej mówimy, to  ja czuję ją w związku z progresywnymi i odważnymi zmianami, którymi Polska przecierała nowe szlaki, czy to nowoczesną - jak na ten czas, konstytucją 3 maja 1791, znoszącą szlachecką dominację, poddaństwo (niewolnictwo) chłopów i wprowadzająca demokratyczne trendy (dwuizbowy parlament, podział władzy i zrównanie stanów), czy ruchami robotniczymi obalającymi radziecką hegemonię we własnych granicach.


To bardzo smutne, że niemal wszyscy - zarówno w mainstreamie jak i na ulicy, odwołując się do tradycji, odwołują się do jej konserwatywnej, najczęściej mocno barwionej religijnie istoty, podczas gdy bogatą tradycję progresywnych zmian, tolerancji i równości określa się mianem kosmopolitycznej fanaberii nowożytnej. Tolerancja religijna (zarówno dla tzw. "innowierców", heretyków, pogan czy ateistów), dla mniejszości narodowych w duchu Kazimierza Wielkiego, niepodległościowe działania organizacji studenckich (schyłek XIX w.) czy robotniczych (lata 80te XX w) - to są te elementy historyczne, które pozwalają mi bez kompleksów spojrzeć na swoją narodowość.

Retoryka reakcjonizmu którą posługuje się skrajna prawica (czy też prawica, bo nie znam za wiele takiej nieskrajnej), marsze dla rodziny, życia, tradycji itp. (w rzeczywistości marsze przeciw wolności i tolerancji, czyli wartości, które w mojej opinii stanowiły główną wartość Rzeczpospolitej) to antypatriotyzm w czystej postaci. To impuls dla wielu Polaków (nie tylko homoseksualnych lewaków!!) aby swojej narodowości się wstydzić, dla tej bardziej refleksyjnej młodzieży by termin "patriotyzm" traktować jako eufemizm faszyzmu. 

Chciałbym legitymować się paszportem kraju w którym mniejszości etniczne i religijne nie są opluwane i napadane, środowiska LGBTQ cieszą się pełnią praw obywatelskich i tolerancją społeczną, przywileje obywateli stawiane są ponad przywileje kapitału a środowisko naturalne traktowane jest jako dobro wspólne, nie surowiec - wówczas bez zająknięcia będę mógł nazwać się patriotą.