Okres przedświąteczny to okres szaleństwa, szczególnie skumulowanego w zatłoczonych centrach handlowych, gdzie - niestety, chcąc być miły gościem trzeba upolować świąteczne prezenty dla bliskich. Karkołomne zadanie, mówię Wam - to niemal jak wyzwolenie pierwotnego instynktu, słowem: zezwierzęcenie. Tak czy owak aby spełnić kolejny konsumpcyjny nawyk, przypisany tradycją na koniec grudnia, postanowiłem zorganizować sobie zapasy wegańskiego żarcia, aby po świętach również móc pochwalić się znajomym jak bardzo się przejadałem.
Czasami nie zdaję sobie sprawy z komfortu jaki daje mi malutkie oznaczenie informujące mnie, że paczka moich ulubionych parówek sojowych, wyprodukowana jest z soi niemodyfikowanej genetycznie.
Zdając sobie sprawę z rosnących obaw i narastających społecznych sprzeciwów względem płodów GMO, korporacje nie zobowiązane do tego prawnie, nie miały by żadnego interesu w informowaniu ludzi co mają przyjemność konsumować. Nie wszyscy niestety mają tyle szczęścia ile mamy my. Amerykańskie korporacje takie jak Monsanto (aktualnie Elanco) do tego stopnia zaniepokojone są faktem ludzkiej niechęci do stawania się królikami doświadczalnymi w międzypokoleniowym, dosyć ryzykownym eksperymencie genetycznym i ekologicznym, iż nie wahają się wydać grubych milionów aby nie dopuścić do procesu legislacyjnego, mogącego zagrozić ich działalności.
Niemniej nawet, wydawało by się zabezpieczona ustawowo Unia Europejska, ulega lobbingowym wpływom twórców genetycznych patentów i zobowiązuje kraje członkowskie do dopuszczenia "kombinowanych" płodów do lokalnych upraw. Abstrahując, że jedynym sposobem na obronienie wewnętrznych praw dot. GMO jest tzw. "Klauzula Ochronna", zobowiązująca do przedstawienia naukowych dowodów szkodliwości upraw, same uprawy mogą stopniowo wypierać naturalne, lokalne plony, dając niemal absolutną władzę twórcom mutantów i uzależniając tym samym od nich miejscową gospodarkę.
O ile monopolizacja skupiająca moc produkcyjną w rękach kilku korporacji może już nie przerażać (dla mnie jednak nadal pozostaje głównym motywem bojkotu), jako że jest - podobnie jak korporacyjny lobbing mający rzeczywisty wpływ na politykę państw - pewnym niepokojącym standardem, o tyle zaburzenie naturalnej równowagi ekologicznej spowodowane rozprzestrzenianiem się upraw dojrzewających w nienaturalnych okresach i odpornych/trujących dla naturalnych szkodników, powinna wzbudzać obawy.
Nawet sceptycy żywności modyfikowanej genetycznie (w tym również, jeszcze do niedawna ja) nie zdają sobie sprawy z potencjalnych zagrożeń jakie konsumpcja owych może nieść dla naszego zdrowia. Wszystkie wspomniane kwestie motywowały środowiska ekologiczne, kwestia zdrowia natomiast-będąca argumentem zorientowanym egoistycznie, była pomijana. Efekty spożywania organizmów sztucznie modyfikowanych, na poziomie genetycznym, wedle badań dzielą się na pośrednie (II generacji), czyli takie które ujawnić się mogą w kolejnych pokoleniach oraz bezpośrednie (I generacji)których doświadczać możemy już teraz.
O ile efektów mających pojawić się w drodze wypatrzonej przez inżynierię genetyczną ewolucji ciężko nam przewidzieć, wpływ bezpośredni na choćby naszą odporność na dotychczas skuteczne leki i antybiotyki, reakcje na naturalne składniki odżywcze, alergie czy na naszą płodność, medycyna zauważa już teraz.
Jakkolwiek ponętna może być perspektywa zażegnania głodu czy chorób dręczących ludzkość, każdy z powyższych argumentów potępiających GMO nie pozostawia we mnie zbyt wielu wątpliwości.
Prawdom jest również, że organizm modyfikowany organizmowi modyfikowanemu nie równy, aczkolwiek to właśnie brak transparentności i obowiązku informowania konsumentów o szczegółach procesu produkcji sprawia, że każde prawo umożliwiające wolny obrót żywnością modyfikowaną, niesie za sobą zagrożenia.
Hokej 2010/2011
Spadająca temperatura, mroźne wieczory i krótkie dni, nie powinno być to przyjemne, gdyby nie fakt że oznacza początek sezonu snowboardowego i... HOKEJOWEGO!!!
I tak pierwsze śnieżne wieczory spędzałem na spacerach po okolicznych uliczkach rozkoszując się pruszącym śniegiem i szczypiącym lekko mrozem.
Ten sezon ma swoje przyjemne i mniej przyjemne aspekty. Te mniej przyjemne, to dosyć nieudane transfery mojego lokalnego klubu, kilka niespodziewanie przegranych meczów i brak zaangażowania w Puchar Polski (to już chyba tradycja, że kluby pretendujące do Mistrzostwa Polski olewają zupełnie Puchar...), za oceanem, drugi z moich ukochanych zespołów New Jersey Devils zalicza przegraną za przegraną. Przyjemność może jednak sprawić seria wygranych, zdobytych przez naszych nastolatków w mistrzostwach U-20. Jeżeli tylko PZHL zrezygnuje ze swoich durnych pomysłów na wzór tego, pogrążającego drużynę Podhala, chwilę po tym gdy stracili sponsora, jednocześnie stawiając bardziej na promocję tej dyscypliny w mediach (póki co ciężko znaleźć kanał prezentujący mecze ekstraligi lub choćby mistrzostw świata w hokeju, podczas gdy do posrania można oglądać mecze ligi podwórkowej piłki nożnej..) to potencjał młodzieży być może uda się wykorzystać godnie i po kilku latach gry za "dziękuje", nie będą musieli decydować się na karierę taksówkarza...
Za oceanem właśnie odbył się tradycyjny mecz na otwartym powietrzu - Winter Classic, poprzedzony wyprodukowanym przez HBO serialem "24/7 road to NHL winter classic" - świetna rzecz, aczkolwiek znowu - przygnębiająca w kontekście warunków w jakich pracują nasi rodzimi zawodnicy...
Co do samego Winter Classic 2011, to wbrew poniższej reklamie, Crosby i Oviechkin nie byli gwiazdami tego spotkania..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz