poniedziałek, 5 października 2009

Last Believer tour - dzień 4

Wczorajsze balety zakończyły się dla co poniektórych dosyć późno, albo bardzo wcześnie rano - zależy z której strony patrzeć. Bratanie się z niemiecka załoga, wyszło chłopakom na dobre (co zasadniczo również dosyć relatywnie można potraktować), tak więc poranek przyniósł części załogi dawkę cierpienia. Po prysznicu w dosyć surowych warunkach, zostaliśmy ugoszczeni obfitym śniadaniem, a niedługo po wypitym w, jak się okazało wegańskiej kawiarni sojowym latte, ruszyliśmy do Poznania. Na miejscu udało mi się spotkać dawno niewidzianych znajomych, prócz tego, właśnie tutaj - na Rozbracie ponownie zbiegły się trasy, nasza oraz Daymares. Klimat koncertu był bardzo przyjemny, melancholii dodatkowo dodawał fakt, iż był to koncert ostatni w tej trasie, która uwieńczenie znalazła w otwartym do późna falafelu, gdzie zjedliśmy ostatnią, wspólną kolację, po czym cześć ekipy powracająca do Warszawy odłączyła się od nas, resztę natomiast czeka podróż o Wrocławia, po czym dalej do Krakowa.

Całe mnóstwo zajebistych chwil, które udało nam się pochwycić w trakcie tych kilku dni, to jest to, co nadaje sens graniu w punkrockowym zespole.
Dzięki.

niedziela, 4 października 2009

Last Believer tour - dzień 3

Po konkretnym śniadaniu u Szymka i dopełnieniu wujowskich obwiązków, podażyliśmy za głosem serca, czyli do Starbucksa na sojowe latte z syropem orzechowym. W bólach pozbieralismy się wraz ze sprzętem do vana i ruszyliśmy w stronę ziem niemieckich. Reszta chłopaków wpadła w dosyć szampanski nastrój, ja podróż wykorzystać postanowiłem na posłuchanie Ornette Coleman.
Na miejscu Niemcy ugościli nas iście królewsko, czestując przyzwoitym jedzeniem i niezgorszą kawą. Koncert zaczął się ok 11 w nocy, zarówno Identity jak i my zaprezentowaliśmy się dobrym, moim zdaniem setem. Całkiem dobrze spisał się akustyk, osobiście czułem zmęczenie gardła, ale daliśmy radę, a pomimo prawdopodobnej straty sprzętowej, wszyscy zachowali dobry humor. Udało nam się pogadać z kilkoma lokalsami i przegrać partyjkę w barowe piłkarzyki. Pozostaje nam nocleg na imponującym squacie, czego - biorąc pod uwagę towarzystwo w jakim podrózujemy, trochę się obawiam. Jutro ostatni koncert na poznańskim Rozbracie.

sobota, 3 października 2009

Last Believer tour - dzień 2

Po przebudzeniu udaliśmy się do vana, gdzie dla bezpieczeństwa sprzętu noc spędził nasz dzielny kierowca - Słoma (dla wielu znany jako gitarzyta Infekcji). Obawy okazały się słuszne, jako że z ralacji Słomy wynikało, iż noc na warszawskim parkingu, może obfitowac w masę ...hmm.. emocji. Ok 2 w nocy, pasem parkingowym, na którym stał m.in. nasz van, skaczac po dachach znajdujących się na ich drodze pojazdów, przemaszerowała grupa podrostków. Nasza kolubryna wydała się im najwidoczniej nielada wyzwaniem, ale przygotowanego już do starcia Słomę uratował niefart jednego z poszukiwaczy przygód spadajacego z dachu wcześniej zaparkowanego pojazdu. Po godzinie ekipa wracając na "poprawki", znowu upatrzyła sobie vana. Tym razem trochę ochłonęli słysząc w środku rezydenta. Nielada szokiem również okazało się dla nich pytanie naszego kierowcy, wychylajacego się z nienacka przez okienko : "chcieliscie coś zrobić z samochodem?"
Po odwiedzeniu osiedlowego baru mlecznego, co dało sporo kolorytu naszemu porankowi w stolycy, pojechaliśmy zebrać resztę, spiącej w innych lokalizacjach ekipy i ruszylismy w stronę Wrocławia. Po długiej, lecz niezwykle wesołej podróży, dotarliśmy do CRK, gdzie wyładowalismy sprzęt, zjedliśmy pyszną, wegańską kolację i napiliśmy się kawy.
Koncert wypadł bardzo ok, zarówno my jak i Identity zaserwowalismy solidny w mojej opinii set, ludzie natomiast najwyraźniej pozostawili sobie siły na Daymares, którzy nota bene również konkretnie przypierdolili.

piątek, 2 października 2009

Last Believer tour - dzień 1

Udało nam się wyjechać zgodnie z planem, czyli o 10:00 - co miało pozostawić nam pewien zapas czasu przed warszawskim koncertem. Niestety stan polskich dróg zawiódł nasze oczekiwania i dojechalismy do Wroclawia, skąd ruszyć mieliśmy dalej, vanem zapakowanym sprzętem i pozostałymi muzykami (nie licząc tych, którzy odważnie postanowili dotrzeć na miejsce koncertu samopas) nieco pózniej... Odrobina stresu spowodowana dłużacą się podróżą i obawą przed prawdopodobnym spóźnieniem, wprawiły chłopaków w zabawowy nastrój, ja natomiast znalazłem kompana do rozmów o hokeju. Na miejsce dotarliśmy grubo po czasie, na szczescie zarówno organizatorzy jak i ludzie przybyli na koncert, wykazali się sporą wyrozumiałością i nikt nie sprawiał wrażenia specjalnie wkurwionego.
Sam koncert wypadł całkiem ok, pomimo iż brakło mi energii (i kawy - co po zastanowieniu tworzy pewną logiczną całość)
Poza tym dobrze bawilem się słuchając naszych współpasażerow - Identity oraz lokalsow ze Slip.
Po koncerie udalismy się na puste mieszkanie Grajka, gdzie nie mogliśmy liczyć na kawę i garnek do gotowania wody, mogliśmy natomiast skorzystać z luksusu jakim jest prysznic z gorącą wodą.