Wolne media..
Pomimo wszelkiej maści X-Factorów, Gwiazd Tańczączących na Lodzie i innych autopromocyjnych zjawisk medialnych, nadal święcie wierzę, że misja dziennikarstwa jest priorytetowa dla utrzymania zdrowej tkanki demokratycznego organizmu. W systemie gdzie społeczeństwo powierza realną władzę nad swoim losem ograniczonej grupie reprezentantów - jak każdy człowiek narażonych na ludzkie pokusy i słabości, dociekliwe polityczne dziennikarstwo oraz krytyczna publicystyka jest tak naprawdę jedynym skutecznym narzędziem społecznej kontroli. Cieszyć zatem powinno rozrastające i rozwijające się grono telewizyjnych kanałów newsowych, internetowych baz informacji codziennej, czy wreszcie papierowych periodyków. Informacji przewija się multum, (a kto ma pecha obserwować moje codzienne wpisy na Facebooku wie o czym mówię), dziennikarze telewizyjni zyskują pozycję celebrytów i mogą pozwolić sobie na coraz więcej w rozmowach z nawet najbardziej prominentnymi politykami (niechże przytoczę przykład Moniki Olejnik ganiącej gen. Jaruzelskiego), więc wydawało by się wszystko jest na miejscu i zwrócone w odpowiednim kierunku. Tę piękną wizję zakłócić może niestety bardziej wnikliwe spojrzenie na dostarczane nam codzienne informacje. Rzucając okiem na nasze najbliższe otoczenie i paszkwile którymi karmią nas poważne -jakby się zdawało, pisma, organizujące na swoich łamach istny folder promocyjny dla jednej z dwóch największych, prawicowych partii polskich, zaczynam wątpić czy rozwój ten aby nie jest zbyt kosztowny. Rozumiem pragmatyczne potrzeby posiadania zaplecza wpływowych przyjaciół, ale dla mnie taki cynizm jest nie do przyjęcia. Abstrahuję od zideologizowanych pism pokroju Gazeta Polska, ale od postępowych tygodników mam prawo wymagać nieco więcej. Do tej pory za upadek poziomu debaty publicznej obwiniałem głównie zalew fal radiowo - telewizyjnych programami rozrywkowymi niskich lotów, ale biorąc pod uwagę wizję świata sztucznie lansowaną przez prawie wszystkie mainstreamowe media, wiem że "Mam Talent" to przy tym pikuś. Zastąpienie argumentacji strachem, rzeźbiącym dwubiegunowy, POPiSowy obraz świata to już nawet nie bezużyteczność mediów, ale ich szkodliwość.
Wyjrzyjmy dalej. Pamiętacie Raymonda Davisa? Tak, to ten kolo, który zastrzelił z zimną krwią dwójkę Pakistańczyków. Bardzo szybko okazało się, że jest pracownikiem CIA, o czym - jak przystało na wiodącą "watchdogową" redakcję, wiedział dosyć wcześnie New York Times. Wiedział, ale nie powiedział, dopóki prezydent Obama utrzymywał, że Davis był dyplomatą.. Hmm..
Teraz wyobraźmy sobie sytuację, gdy sumienny dziennikarz dostaję od swojego informatora materiał obciążający wysoko postawionych polityków o zbrodnie i poważne nadużycia. Publikuje te rewelacje i.. sam staje naprzeciw widma srogiej kary, podczas gdy winni opisanych zbrodni nie tracą nawet dobrej opinii. Szalone, co? Dokładnie to stało się w przypadku wycieków logów udostępnionych przez WikiLeaks. Co najdziwniejsze i dosyć niesmaczne, większość (o ile nie wszystkie) mainstreamowych mediów potępiło działania Juliana Assange oraz informatora Bradleya Manninga (przetrzymywanego aktualnie w nieludzkich warunkach w wojskowym więzieniu). Skoro same media podnoszą rękę na wolność słowa oraz informacji i nie rozumieją podstawowej powinności jaka do nich należy (spełnionej doskonale przez WikiLeaks), to co różni wolny świat od reżimów uzbrojonych w własne, lojalne media..?
..szybka muzyka
Muzyka jest integralną częścią mojego życia. Towarzyszy mi tak często, że czasami nie zauważam jej istnienia. Słucham muzyki w drodze do pracy, z pracy, idąc do sklepu, relaksując się w domu, podróżując, spacerując.. Gdy jej nie słucham, gram - czy to z zespołem, czy rzępoląc w domu na gitarze. Tak było odkąd pamiętam, jeszcze zanim posłuchałem Exploited i przedziurawiłem sobie pierwsze jeansy. Już wtedy gdy łamaną angielszczyzną próbowałem śpiewać repertuar Queen, czy gdy podkradałem babci kasety Toma Waitsa, pewien byłem że to potrzeba fizjologiczna. Być może to, plus moja punkowa, ideologiczna baza, sprawia że krew mnie zalewa, gdy kolejne konowały starają się zrobić z muzyki, szczególnie tej dla mnie ważnej, fastfoodowy produkt sprzedawany w kolorowych opakowaniach. O ile zwykła, ludzka chciwość nie szokuje mnie już tak bardzo jak kiedyś, męczy mnie tłumaczenie po raz kolejny, dlaczego z przyjemnością tłukę się na drugi koniec Polski osobówką, by zagrać koncert, spotkać się z ludźmi mimo że na tym nie zarabiam, dlaczego słowo "kariera" w kontekście punkrocka sprawia że mam ochotę puścić pawia. Kiedyś nie dopuszczałem do siebie myśli, że scena hardcore/punk może stać się trampoliną dla szukających sławy i pokrętnie rozumianego sukcesu artystów czy chcących zbić fortunę, cynicznych firm bookingowych. Dla mnie to było, jest i będzie miejsce dla wymiany myśli, emocji i energii - nie sztucznych uśmiechów i banknotów. Jeżeli zdarzy się jednak inaczej, poszukam sobie innego miejsca. Kropka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz