Kila lat temu, podczas remontu łazienki, zdarzyło mi się uszkodzić drzwiczki od starej, nieco wysłużonej pralki. No, właściwie to zdarzyło się to pracownikom kładącym w łazience płytki, ale od jakiegoś już czasu drzwiczki nie działały jak powinny, więc był to ostateczny znak motywujący do ich wymiany.
Gdy udałem się do serwisu w poszukiwaniu nowych, sprawnych drzwiczek, podsłuchałem ciekawą rozmowę pomiędzy serwisantem a rozgoryczonym klientem. Rozmowa mianowicie przepełniona była żalem pod adresem producenta nowej pralki, która po kilku (nie pamiętam dokładnie ilu, ale załóżmy że ok 3) latach uległa awarii, na które specjalista zareagował - szokującym dla mnie wówczas stwierdzeniem: "Pani, teraz się robi sprzęt który ma nie przetrwać więcej niż 5 lat, bo to by się nie opłacało".
Temat powrócił do mnie którejś niedzieli, kilka tygodni temu, gdy o poranku włączyłem TVN CNBC Biznes i zobaczyłem film traktujący o zjawisku tzw. Planned Obsolescence pt. "The Light Bulb Conspiracy" (czyli konspiracja żarówek, po naszemu).
O ile założenia całej tej teorii, w obliczu mechanizmów ekonomii (których znawcą nie jestem, aczkolwiek w tym kontekście wydają mi się dosyć jasne, nawet z perspektywy laika) wydaje mi się oczywiste, o tyle nigdy wcześniej (poza wspomnianą wizytą w serwisie pralkowym) nie zaprzątałem sobie tym szczególnie głowy.
Termin Planned Obsolescence powstał w okolicach 1924 roku, gdy wiodący wytwórcy żarówek utworzyli tzw. kartel Phoebus i wspólnie zainicjowali standaryzację produkcji tych gadżetów. Popularna teoria, na bazie której ukuty został wspomniany termin zakładała, że owa standaryzacja udaremnić miała rzekomą długowieczność wynalazku Edisona, na rzecz ciągłych zysków producentów żarówek. Późniejsze badania nad żarówkami produkowanymi w kapitalistycznych krajach zachodnich oraz tymi produkowanymi w krajach bloku sowieckiego oraz ogarniętej powojenną falą patriotyzmu, przyćmiewającą ekonomiczne zyski Wielkiej Brytanii, że te pierwsze miały aż o połowę krótszą żywotność. Podobne relacje zauważyć można było pomiędzy sprzętem AGD produkowanym po wschodniej stronie Żelaznej Kurtyny a tym produkowanym na zachodzie. Tendencje zmniejszania żywotności przedmiotów codziennego użytku, można odnieść również odwrotnie proporcjonalnie do wzrostu popytu na te przedmioty. Nie chcę zagłębiać się w niezliczone anegdoty o chipach instalowanych w drukarkach, czy planowanym, przedwczesnym zużyciu baterii iPodów, informacje te na wyciągnięcie ręki dostępne są w intersieci (gdzie również można znaleźć wspomniany przeze mnie film, do obejrzenia online, za darmo). Rozumiem doskonale ekonomiczne przesłanki racjonalizujące podobne działania producentów. Pamiętam takie kupieckie porzekadło: "Stały zarobek można mieć sprzedając żywność lub kosmetyki, bo te ludzie kupują regularnie, niewielu natomiast co kilka dni zmienia telewizor lub samochód", ale tutaj nie chodzi już wyłącznie o konflikt interesów na linii producent - konsument, ale o stosy odpadków będące owocem naszego coraz bardziej konsumpcyjnego stylu życia i o hipokryzję firm pretendujących do miana "zielonych", produkujących jednocześnie rzeczy coraz niższej jakości z coraz krótszą żywotnością.
Jakkolwiek mogę uchodzić za lewaka, nie pragnę powrotu do planowej gospodarki, wolał bym raczej zobaczyć zielony, odpowiedzialny kapitalizm, a to - będąc konsumentami, możemy wywalczyć sami, oddolnie. Jeżeli ruchy społeczne zainicjowały trendy takie jak sprawiedliwy handel, produkty ekologiczne etc, mogą wymusić też dłuższą trwałość produktów. A może jestem zbytnim optymistą..?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz