piątek, 14 października 2016

Hillary Trump

Z perspektywy europejskiego obserwatora, wybory prezydenckie w USA mogą wydawać się zarówno ekscytujące, jak i mało zróżnicowane z drugiej strony(porównując je choćby do tych odbywających się na starym kontynencie). Przeciętny wyborca amerykański, w trakcie wielu miesięcy przygotować do mianowania nowego prezydenta, poznał kilka nazwisk: Trump, Clinton, Sanders, Cruz, Rubio, wszystkie związane z dwoma dominującymi partiami - Demokratami oraz Republikanami. Ostatecznie, po prawyborach i wykluczeniu wewnątrzpartyjnej konkurencji, w głowach publiki zapisały się dwa nazwiska: Trump i Clinton. Zadbały o to niemal wszystkie, duże, narodowe i międzynarodowe media. Jak to się stało, że świat tak mało słyszał o Jill Stein z Partii Zielonych, Garrym Johnsonie - Libertarianinie, czy niezależnym Evanie McMullinie? Ano żadne z nich nie zostało zaproszone na oficjalne debaty prezydenckie, organizowane przez Comission Of Presidential Debates. Kandydaci, którzy mimo wszystko chcieli skorzystać z wydawało by się naturalnego w demokracji prawa do zaprezentowania swojej platofrmy podczas debaty, nie zostali do niej dopuszczeni, czy wręcz zmuszeni do opuszczenia miejsca w którym ta się odbywała..


Czym jest tak zwana "Komisja Debat Prezydenckich"? Wbrew swojej szumnej i urzędowo brzmiącej nazwie, jest to niezależna korporacja o charakterze non-profit, działająca jednak dzięki hojnym datkom majętnych sponsorów. CPD powstało w roku 1987, z inicjatywy oficjeli dwóch największych partii: Demokratów i Republikanów. Ta organizacja zarządzana przez dominujące w lokalnej polityce środowiska powstała w odpowiedzi na niezadawalające dla niego działania League Of Women Voters, która odpowiadała za debaty od roku 1976. Przełomowym zdaje się być rok 1980, kiedy Jimmy Carter konkurujący z Ronaldem Reaganem zrezygnował ze swojego udziału w debacie, z racji dopuszczenia przez Ligę, mającego ok. 15% poparcia, niezależnego kandydata Johna Andersona. W kolejnych wyborach, w roku 1984, kandydaci z szeregów republikańsko - demokratycznych: Reagan i Mondale kolejno odrzucili 83 nazwiska proponowanych przez Ligę moderatorów debaty. Rok przed kolejnymi wyborami narodziła się Komisja, przewodzona m.in. przez Franka Fahrenkopfa, który - jak sam przyznał podczas konferencji prasowej w 1987: "osobiście wierzy, że kandydaci tzw. trzecich partii powinni być wykluczeni z debat". Symboliczny próg 15% zostaje przyjęty jako warunek konieczny dla dopuszczenia do debaty, w rezultacie kandydaci z partii nie mających za sobą dużego kapitału nie są w stanie w żaden sposób przebić się do świadomości wyborców. Błędne koło zostaje domknięte, a miliony Amerykanów powierza swoje życie ludziom wybieranym zgodnie z filozofią "mniejszego zła". Kolejni lokatorzy Białego Domu różnią się od siebie głównie retoryką, grzecznie realizując interesy lobby zbrojeniowego, energetycznego czy spożywczego.

Czy  można więc winić Amerykanów, że za ich sprawą na czele największego globalnego gracza stanie prymitywny szowinista - ksenofob lub cyniczna manipulatorka? Dotarcie do niezależnych mediów, prezentujących innych, nie związanych  z establishmentem kandydatów wymaga zachodu, a przede wszystkim świadomości, że takowe istnieją. Dopóki o kierunku i formie publicznej debaty decydują prywatne korporacje pod przykrywką niezależnych organizacji takich jak CPD, dopóty możemy mówić o demokracji, conajwyżej fasadowej...

http://www.democracynow.org
http://www.commondreams.org
http://www.truthdig.com
http://www.alternet.org

1 komentarz:

  1. Dobry artykuł i faktycznie od lat wybory w usa wyglądają tak, jakby istniały tam wyłącznie 2 legalne ośrodki polityczne. Wybór iście szeroki, jak w sklepie obuwniczym późnego prl. Sprytnie to zostało ustawione, nawet nie trzeba było nikogo delegalizować, wystarczy ignorować. Obecna kampania w usa potwierdza to bardziej niż kiedykolwiek, bo Amerykanie pozostali z wyborem: skretyniały zarobas vs. wysłanniczka szatana. Wyborców tym razem postanowiono nie tylko oszukać ale także z nich zadrwić.

    OdpowiedzUsuń