niedziela, 19 lipca 2009

Punk Hat-trick

Znacie na pewno to uczucie z dzieciństwa towarzyszące świętom Bożego Narodzenia, gdy z mrowieniem w brzuchu oczekiwaliśmy na prezent od św. Mikołaja? Podniecenie, niepewność (czy aby nie zasłużyliśmy wyłączne na rózgę) oraz nadzieję (że jednak znajdziemy coś innego)
Tak właśnie czułem się jadąc przez niemal cały kraj by zobaczyć Adolescents.

Do pociągu udałem się bezpośrednio po pracy, bez większego problemu udało nam się zająć zarezerwowane miejsca leżące. Ze względu na bezlitosny upał, który lał się
z nieba, noc zapowiadała się.. nielekko. Wieczór przy lekturze nowego zbioru opowiadań Stephena Kinga, okraszony burzowym tłem, upłynął szybko i przyjemnie, aż do momentu gdy nasz przedział zapełniły 2 rodziny z dziećmi (co m.in. kosztowało nas odcięcie od głównego źródła tlenu w przedziale - uchylonego okna)
Cały dzień w Trójmieście, spędzony w towarzystwie przyjaciół, był idealnym wstępem do wieczora, na który oczekiwałem. Kawa na mieście, frisbee na plaży - słowem Wakacje!

Pod klubem pojawiło się ok 20-30 osób. Myślałem że tradycyjnie załoga oczekuje do ostatniej chwili aby pojawić się w dobrym stylu, podczas setu pierwszego zespołu. Niestety - przeliczyłem się. Podczas występu Moskwy na sali było ok 15 osób, na Adolescents pojawiło się jakieś 10 więcej. Niemniej nie poczułem się rozczarowany - o nie. Set kalifornijczyków był bezbłędny, hity z niebieskiej płyty, kilka numerów z Brats In Battalion i kilka z ostatniej - O.C. Confidential. Ludzie wydawali się znać materiał i dobrze się bawić. Chłopaki z zespołu również - o dziwo, wyglądali na zadowolonych. Podsumowując - 100% autentycznie, bez napinki, z energią. Moje oczekiwania zostały spełnione.

Rano zebraliśmy się do następnej podróży torowej, tym razem do Jarocina, gdzie mieliśmy zobaczyć kolejną żywą legendę - Bad Brains. Festiwal owiany niewąską legendą, obecnie bliżej ma chyba do Juwenaliów, tudzież Open Air-a (to ze względu na ceny), niż do wolnościowego festiwalu przedstawionego w "Fali". Rzesze młodzieży, spuszczonej chyba pierwszy raz w roku z łańcuchów, pijąca na umór, rzygająca gdzie popadnie, zupełny brak cateringu z uwzględnieniem wegan/wegetarian czy restryskyjna "ochrona" imprezy - to kilka czynników dające mi powody do narzekania. Niemniej czas spędzony w towarzystwie przyjaciół, spotkania, rozmowy i wreszcie koncert Bad Brains wynagrodziły mi wszelkie niedogodności. Set, niczym spektakl - przykuwał uwagę oprawą, nie umniejszają wagi muzycznym zdolnością Dr. Know i reszty Brainsów. Lekko zbzikowany H.R. to kolejny, jak dla mnie na plus działający smaczek występu (no bo nie oczekiwałem, że jak 30 lat temu gość będzie wykonywał cyrkowe ewolucje na scenie).

Kolejnego dnia udaliśmy się na uwieńczający ten wyjazd festiwal, gdzie osobiście, po pierwsze chciałem spotkać jak największą ilość dawno nie widzianych znajomych - po drugie zobaczyć Disfear. Obydwa cele zostały osiągnięte i pomimo niesamowitego upału, wspaniale było zamienić chociaż po kilka słów z ludźmi, których siłą rzeczy nie mam okazji spotykać na codzień. Równie przyjemnie było zakończyć wieczór słuchając niesamowicie energetycznego i przebojowego gigu szwedzkich d-beatowców.

Świetny był ten wyjazd, pomimo dwóch dni bez bieżącej wody i telefonu, kilkudziesięciu upalnych godzin spędzonych w pociągach i jeszcze kilkunastu w samochodzie, wart był każdej kropli wylanego potu. Niemniej możliwość cieszenia się prysznicem i własnym łóżkiem, osłodziła nam powrót do codzienności

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz