niedziela, 1 marca 2009

Ferie dla pracujących cz. 2


Piątek – 27.02

Wczoraj, po odstawieniu kota do tymczasowej opiekunki – Sylwii (tylko dzięki GPS-owi w telefonie udało nam się bezbłędnie niemal, trafić na peryferie, gdzie mieści się jej przytulne mieszkanko),ruszyliśmy z Anią w drogę do Rabki, gdzie skorzystaliśmy z dobrodziejstw gabinetu masażu prowadzonego przez moją rodzicielkę, zjedliśmy wspaniałą szarlotkę w wegańskim puddingu waniliowym i po przespanej nocy, już osobno, dotarliśmy do Krakowa.
O godzinie 8 wieczorem przybył Maciek i mogliśmy udać się na salkę, by zwieźć wzmacniacz gitarowy, w między czasie Ania przygotowała wikt na długą podróż, która to czeka nas nazajutrz.

Sobota -28.02

Budzik zbezcześcił świętość naszego snu o godzinie 4 nad ranem. Po zaparzeniu pełnego termosu kawy i walce z pakowaniem samochodu, udało nam się wyruszyć w drogę. Dziewięcio godzinną podróż, w ciasnocie umililiśmy sobie m.in. filmem „Surfer, Dude”, idealnym, lekkim, w sam raz na ciężką eskapadę.Do Tczewa dotarliśmy przed czasem, mogliśmy zatem eksplorować tę malowniczą, lecz nieco wyludnioną mieścinę.Impreza rozpoczęła się dyskusją z autorami – Łukaszem Gołębiewskim, Przemkiem Guida, oraz Szymonem Wątorkiem – naszym basistą. Chłopaki mieli okazję przeczytać fragmenty swojej twórczości i opowiedzieć nieco, również o sobie. Koncert dla garstki zainteresowanych nie był może na poziomie naszych oczekiwań(w dużej mierze z naszej winy)
natomiast występ Maszyny i Motyle, w zupełności zrekompensował rozczarowaniet naszym setem. Noisowy walec, wzbogacony w niesamowity montaż filmowy, ukazujący schizę atomową w US w latach Zimnej Wojny, naprawdę zrył nam psychiki.
Noc spędzamy w pokoju, w którym na co dzień bawią się dzieci, ozdobionym malunkami kolorowych kwiatów i pełnym pluszowych misiów. Cool. Jutro wyruszamy na spotkanie z naszymi sopockimi ziomami.

Niedziela – 01.03

Poranek, przedwcześnie wywołany przez gderającą laskę – będącą nota bene jedną z organizatorów ubiegło dniowej imprezy, oznaczał mycie zębów w zimnej wodzie, szybką zawijkę do ciasnego samochodu i jazdę do Trójmiasta. Podczas pakowania, okazało się, że drzwi, zarówno do zaplecza pełnego sprzętu jak i wogóle budynku (na sali koncertowej zostały dwa laptopy i pieniądze) nie były zamknięte, tak więc myślę, że możemy mówić o szczęśliwym początku dnia, jako że nic nie zostało ze swojego miejsca uprowadzone. Zatrzymaliśmy się w Gdańsku, aby skosztować zachwalanego przez autochtonów
falafela, niestety knajpka była jeszcze nieczynna. Dotarliśmy do Sopotu, gdzie spotkaliśmy się z lokalnymi załogantami, skonsumowaliśmy obfite śniadanie/lunch i wybraliśmy się nad morze. Trochę piździło zimnym wiatrem, ale słoneczna pogoda gwarantowała przyjazną estetykę otoczenia. Po wypiciu kawy w lokalnej, przyjemnej kawiarence, część wycieczki wyruszyła w powrotną podróż do Krakowa, my natomiast, po odświeżeniu się w mieszkaniu dobrych ludzi, którzy przyjęli nas pod swój dach, wybraliśmy się na falafela i ponowny spacer po mieście.

Wtorek – 03.03

Wczorajszy dzień zaczął się na bogato, rajdem po saunach w sopockim Aqua Parku nad Bałtykiem, od hardkorowej nordyckiej, poprzez parowe aż do bio. Po wypoceniu litrów potu, udaliśmy się do Gdańska, gdzie spoczęliśmy przy najlepszym w Polsce (śmiałe stwierdzenie – wiem) sojowym latte z syropem pistacjowym w kawiarni o trafnej nazwie – Pikawa (polecam odwiedzić będąc w pobliżu Starówki). Po odzyskaniu sił witalnych,wybraliśmy się na zakupy,
następnie zjedliśmy najlepszego jak wieść niesie falafela jakiego można napotkać w okolicy. Fakt - był pyszny.
Najedzeni odwiedziliśmy mieszkającego w pobliżu zioma – Ola i jego dziewczynę, gdzie napiliśmy się kawy, mieliśmy okazję podziwiać bardzo sympatyczną fretkę – Zuzię, po czym ruszyliśmy w stronę mieszkania.
Wieczorem zmęczeni całodziennymi wojażami, zasnęliśmy w trakcie „Seven Pounds” - koniecznie musimy wrócić do tego filmu, zapowiadał się dobrze.
Dzisiaj eksplorujemy Gdynię, wieczorem mamy nadzieje na hang out z lokalną załogą a jutro z rańca ruszamy do Łodzi.

Środa – 04.03

Podróż „torowa” ma ten swój specyficzny klimat, uspakającego stukotu, cicho umykających krajobrazów. Podczas gdy Ania raczyła się błogim snem, ja czytałem zakupioną przedwczoraj książkę - „Jak Starbucks Uratował Mi Życie” Michaela Gates Gill-a oraz przesłuchiwałem płyty m.in. El Bandy i szwedzkiej załogi – Sista Sekunden.
Zgodnie z planem, zrzucimy bety w sklepie ziomków i udamy się na spacer
po Piotrkowskiej, coś przekąsimy, a wieczorem hang out z lokalsami. Jutro ok. południa wyruszamy w stronę domu – Ania do Nowego Targu, ja do Krakowa. Mimo wszystko przyjemnie będzie wziąć prysznic i ogolić się we własnej łazience, przebrać się w zupełnie świeże ciuchy i ostatnie dni urlopu wykorzystać na bardziej pasywną formę wypoczynku. Mam spory zapas filmów, które pragną być obejrzane.

Epilog

Nie wiem czy to ja staram się ją na siłę wskrzesić, czy też świecka tradycja punkowa, wzajemnego odwiedzania się i wspólnego hang out-u jednak nie umarła, ale ostatni tydzień, to dla mnie zdecydowana esencja hardcore punka. Pominąwszy koncert, słuchanie dobrej muzyki czy puszczenie codziennych obowiązków w niepamięć, sam fakt, że można pojechać na drugi koniec kraju, bez obawy, że nie będzie miało się gdzie spać czy co zjeść, plus – co chyba jeszcze piękniejsze – możliwość spędzenia kilku zajebistych chwil ze znajomymi, to jet to, co w tzw. naszej scenie jest najpiękniejsze.

1 komentarz:

  1. kurde majkel widze nawet na foto sie zalapalem. heh. na prawdziwe falafle musisz pojechac do lublina te wrzeszczowe ssa.. sie zatrulem nawet pewnego dnia.. wiec odradzam heh. obadaj sobie w lbn za brama krakowska sa lepsze.. co do late w pikawie.. fakt najlepsza w polandii.. i spieniona.. w wawie pilem duuuzo gorsza.
    do zoba w krk albo 3
    AJ!
    olo

    OdpowiedzUsuń