Eurowizja
Śrenio śledzę co dzieje się w świecie masowej muzyki popularnej. O wydarzeniu na które udała się w tym roku nasza przaśna wokalistka mająca być następcą Edyty Górniak, wspierana przez charyzmatycznego producenta , zapomniałem na długie lata (jak z resztą podejrzewam większa część Polaków). Przypomniano mi o nim szczątkowo docierającymi do mnie informacjami o charakterze skandalu, jakoby tegoroczną edycję konkursu wygrała "baba z brodą". Przyznam, że nie przykładałem większej wagi do tych informacji, po pierwsze zaskoczyła mnie ona podczas turystycznego wypadu do Berlina (ręczę, że są tam ciekawsze rzeczy niż darmowe WiFi i śledzenie pudelkowych plotek), niemniej już po powrocie przekonałem się jak ważną w życiu kulturalnym oraz, co zaskoczyło mnie nieco bardziej - politycznym, jest ta zapomniana na 20 lat impreza. Dla niewtajemniczonych, Eurowizja to konkurs piosenki, co warte wytłumaczenia, bo opierając swoją percepcję na komentarzach medialno - społecznościowych, można by odnieść wrażenie że to rewia piękności. Rewia, na świętość której targnęła się Conchita Wurst, swoją nieogoloną twarzą. Zignoruję w tym momencie gorzkie komentarze polityków opcji pisowej, którzy oskarżają "tą kreaturę" o zamach na naszą cywilizację, przemilczę też nieco bardziej stonowane wyrazy niezrozumienia tych nieco scentrowanych z partii siostrzanej. Zaskakuje mnie oburzenie przeciętnego słuchacza, który zniesmaczony zdaje się być faktem, że piosnka Donatana i Cleo, brzmiąca nieco jak weselna wersja Spice Girls, została pokonana przez dobrze wykonany (obiektywnie, bo fanem ani jednego ani drugiego nie jestem) przez Conchitę numer, z powodzeniem mogący otwierać kolejny film o przygodach Jamesa Bonda.
O gustach ponoć się nie rozmawia, niemniej w całej tej aferze element potencjalnie najważniejszy - muzyka, został zgnieciony ciężarem konserwatywnych uprzedzeń. Element estetyczny, seksapil wydaje się być z muzyce mainstreamowej rzeczą najważniejszą. Wszelkie niedociągnięcia techniczne bowiem skorygować może Audio Tune, brak talentu zastąpi inwestycja w produkcję, brak fajnych cycków i buzi natomiast wydaje się być skazą niekorygowalną (gdy w biznes planie chirurg plastyczny ciągnie bilans mocno w dół..)
DIY
Przeświadczenie, że wszystko można zrobić samemu, nie czekając na wsparcie przemysłu muzycznego, wydawców muzycznej prasy czy właścicieli klubów, to motor napędzający punkową maszynę od lat. Koncerty organizowane przez siatki znajomych na całym świecie, często rówież grających w kapelach, też podróżujących i potencjalnie potrzebujących pomocy przy zorganizowaniu koncertu dla ich zespołów w Twoim mieście, to coś co pozwala na funkcjonowanie tej sceny niezależnie od rynkowego popytu. To mechanizm, który zapewnia możliwość zaprezentowanie czegoś ciekawego - muzycznie oraz ideologicznie, nawet jeżeli nie jest to łatwe, przyjemne i konsumpcyjnie atrakcyjne dla przeciętnego bywalca klubów i koncertowni. Jasne, że machina czasami zawodzi i tydzień przed rozpoczęciem trasy okazać się może, że kilu organizatorów postanowiło odpuścić sobie zaplanowane koncerty. Jasne, że kapeli zdarza się spać na podłodze i jeść ryż z ketchupem. Ale ta słodko-gorzka idea pozwala na funkcjonowanie i tworzenie w alternatywie do supermarketowego przemysłu muzycznego opartego na castingach do X-Factora.
Więcej Niż Muzyka
Nigdy nie byłem gościem twierdzącym, że Podwórkowi Chuligani są mniej punkowi od Apatii. Wierzę, że w przestrzeni Hardcore Punk jest miejsce nie tylko na różne muzyczne eksperymenty, ale i na różne podejścia do życia. Jasne, że są pewne intuicyjne granice, po przekroczeniu których ciężko jest zespół umieścić w tej przestrzeni, ale polityczne zaangażowanie nie jest dla mnie elementem koniecznym aby kapela mogła otrzymać legitymację. To jedynie moja rzecz. Zawsze byłem i nadal jestem zainteresowany kapelami z konkretnym, politycznie zaangażowanym przekazem bardziej, niż tymi śpiewającymi o piciu/albo niepiciu piwa (choć i takie lubię). Wielu rzeczy z obszarów polityczno - społecznych, ochrony przyrody, praw ludzi czy praw zwierząt uczyłem się z tekstów punkowych kapel. A przynajmniej był to dla mnie zapalnik by sięgnąć nieco głębiej. Zaryzykuję stwierdzenie, że dla osób będących w tej scenie nieco dłużej, Hardcore Punk to znacznie więcej niż muzyka - to kultura, to siatka - czasem lepiej a czasem gorzej zorganizowanych znajomych, którzy bezinteresownie ze sobą współpracują. To forum na którym dzielić się można informacjami, poglądami i pomysłami. To przestrzeń w której można być poprostu kreatywnym. To grupa ludzi, którzy nie zawahają się bezinteresownie pomagać sobie nawzajem. To idea.
Właśnie te rzeczy odróżniają to zjawisko od kawiarnianego rocka dla hipsterów, czy kuc metalu granego w klubach na uniwersyteckich akademikach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz