Wolne media..

Wyjrzyjmy dalej. Pamiętacie Raymonda Davisa? Tak, to ten kolo, który zastrzelił z zimną krwią dwójkę Pakistańczyków. Bardzo szybko okazało się, że jest pracownikiem CIA, o czym - jak przystało na wiodącą "watchdogową" redakcję, wiedział dosyć wcześnie New York Times. Wiedział, ale nie powiedział, dopóki prezydent Obama utrzymywał, że Davis był dyplomatą.. Hmm..
Teraz wyobraźmy sobie sytuację, gdy sumienny dziennikarz dostaję od swojego informatora materiał obciążający wysoko postawionych polityków o zbrodnie i poważne nadużycia. Publikuje te rewelacje i.. sam staje naprzeciw widma srogiej kary, podczas gdy winni opisanych zbrodni nie tracą nawet dobrej opinii. Szalone, co? Dokładnie to stało się w przypadku wycieków logów udostępnionych przez WikiLeaks. Co najdziwniejsze i dosyć niesmaczne, większość (o ile nie wszystkie) mainstreamowych mediów potępiło działania Juliana Assange oraz informatora Bradleya Manninga (przetrzymywanego aktualnie w nieludzkich warunkach w wojskowym więzieniu). Skoro same media podnoszą rękę na wolność słowa oraz informacji i nie rozumieją podstawowej powinności jaka do nich należy (spełnionej doskonale przez WikiLeaks), to co różni wolny świat od reżimów uzbrojonych w własne, lojalne media..?
..szybka muzyka

Muzyka jest integralną częścią mojego życia. Towarzyszy mi tak często, że czasami nie zauważam jej istnienia. Słucham muzyki w drodze do pracy, z pracy, idąc do sklepu, relaksując się w domu, podróżując, spacerując.. Gdy jej nie słucham, gram - czy to z zespołem, czy rzępoląc w domu na gitarze. Tak było odkąd pamiętam, jeszcze zanim posłuchałem Exploited i przedziurawiłem sobie pierwsze jeansy. Już wtedy gdy łamaną angielszczyzną próbowałem śpiewać repertuar Queen, czy gdy podkradałem babci kasety Toma Waitsa, pewien byłem że to potrzeba fizjologiczna. Być może to, plus moja punkowa, ideologiczna baza, sprawia że krew mnie zalewa, gdy kolejne konowały starają się zrobić z muzyki, szczególnie tej dla mnie ważnej, fastfoodowy produkt sprzedawany w kolorowych opakowaniach. O ile zwykła, ludzka chciwość nie szokuje mnie już tak bardzo jak kiedyś, męczy mnie tłumaczenie po raz kolejny, dlaczego z przyjemnością tłukę się na drugi koniec Polski osobówką, by zagrać koncert, spotkać się z ludźmi mimo że na tym nie zarabiam, dlaczego słowo "kariera" w kontekście punkrocka sprawia że mam ochotę puścić pawia. Kiedyś nie dopuszczałem do siebie myśli, że scena hardcore/punk może stać się trampoliną dla szukających sławy i pokrętnie rozumianego sukcesu artystów czy chcących zbić fortunę, cynicznych firm bookingowych. Dla mnie to było, jest i będzie miejsce dla wymiany myśli, emocji i energii - nie sztucznych uśmiechów i banknotów. Jeżeli zdarzy się jednak inaczej, poszukam sobie innego miejsca. Kropka.