W 2015 świat jest mniejszy niż kiedykolwiek. W zasięgu kliknięcia mamy bieżące informacje z całego świata, punkowe rarytasy z eBaya i kontakt ze znajomymi z drugiej półkuli. Obok wszystkich tych zajebistości, pojawiają się również komplikacje i niedogodności. Możliwość utrzymywania stałego kontaktu z setkami znajomych przez Facebooka, bardzo często okupiona jest niestety spłyceniem wzajemnych relacji. W zamierzchłych czasach, gdy grupa znajomych spotykała się kilka razy w tygodniu, rozmawiała ze sobą o wszystkim, żyła ze sobą, w jakimś stopniu gwarantowały że poznawaliśmy się na tyle dobrze, by trafnie rozpoznawać swoje wzajemne intencje. Kontakty interaktywne, pozbawione bezpośredniej interakcji, uczą utrzymania dystansu, który przekłada się często na relacje poza internetowe. Sam ze źródełka nowych technologii czerpię pełnymi garściami, więc nie będę gościem, który pierwszy rzuci kamieniem. Niemniej wierzę, że nie jestem pozbawiony krytycznego oglądu i ciągle - może z racji wieku, traktuję je jako narzędzia, nie nową rzeczywistość. Przy tej okazji nie będę pisał o zagrożeniach prywatności - jest już w archiwum kilka tekstów na ten temat. Nie będę również narzekał na ludzi wiszących na swych smartfonach podczas wspólnej kolacji w restauracji, czy też świecących wyświetlaczami w trakcie kinowego seansu - na nich czeka specjalne miejsce w piekle. Czuję natomiast potrzebę, by napisać jak w moim odczuciu Internet próbuje uprościć coś, co z natury jest bardzo skomplikowane - kontakty międzyludzkie.
Przez niemal 10 lat grania koncertów, być może kilka razy zdarzyło nam się inicjować zaproszenie mojego zespołu na jakiś gig. Mieliśmy tyle szczęścia, że zazwyczaj nas po prostu zapraszano. Czasy się nieco zmieniły - być może tylko dla nas, ofert koncertowych jest coraz mniej. Prawdę mówiąc, opierając się jedynie na zaproszeniach, w tej chwili rzadko opuszczali byśmy salę prób. Tak więc chcąc grać, trzeba o sobie przypominać, "wpraszać" się na imprezy. Ktoś, kto zna mnie dobrze, wie jak wiele mnie to kosztuje - nie dlatego że cierpi na tym moja duma, ale dlatego że strach przed byciem nachalnym jest być może moją największą obsesją.
Dokładnie ten sam mechanizm sprawia zapewne, że spora część moich znajomych i ludzi, którzy na jakimś etapie życia mają ze mną kontakt, może postrzegać mnie jako aroganckiego i mało towarzyskiego typa. Oszczędnie inicjuję kontakty, rzadko wysyłam zaproszenia na portalach społecznościowych - nie dlatego, że czuję się od kogokolwiek lepszy, a dlatego, że nie chcę nikogo nadmiernie obciążać swoją osobą.
Wiedzą o tym osoby, które znają mnie od lat, być może dzięki temu są dla moich dziwactw nieco bardziej wyrozumiałe . W stosunku do całej reszty, której niestety nie miałem jeszcze okazji poznać lepiej - która opiera swoje zdanie na mój temat na wrażeniu, czuję z jednej strony: "jebie mnie co o mnie myślisz", co wynika z mojej natury, z drugiej jednak, potrzebę
wytłumaczenia się, bo nieporozumienia pozostawiają pewien niesmak i poczucie niesprawiedliwości.
Część naszego życia, również towarzyskiego przeniosła się do sieci, zapewne tutaj już zostanie. Nie ma sensu z tym szczególnie walczyć - kijem Wisły nie zawrócisz. Niemniej warto chyba pamiętać, by nie budować swojej opinii o drugim człowieku wyłącznie na podstawie internetowego wrażenia, może to dawać obraz poważnie wybrakowany, często nawet mylący.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz