sobota, 16 maja 2015

Dyskusja

Żyjemy w bardzo spolaryzowanych społeczeństwach. Większość z nas ma silną opinię na krążące w dyskursie publicznym kwestie. Osoby nawet zupełnie niereligijne (często anty religijne), z bigoteryjnym zacietrzewieniem stoją za dogmatami, w które święcie wierzą. Często sam jestem temu winien, szczególnie w kwestiach, które traktuję emocjonalnie - vide prawa zwierząt. Posiadanie silnych poglądów i wokalizowanie ich nie jest naturalnie niczym złym i niestosownym. Istnieje natomiast cienka granica pomiędzy przekonaniem do swoich racji i próby ich bronienia w dyskusji, a dewocją i dogmatyzmem, który zamyka nam uszy i oczy na jakiekolwiek obce racje - a w takim przypadku, ciężko określić przerzucanie się z kimś argumentami (a często inwektywami) mianem dyskusji.
Szczęśliwie i zarazem nieco nieszczęśliwie, czasy w których przyszło nam żyć to epoka szybkiej, łatwo dostępnej informacji. Wyciągnij rękę a złapiesz w garść taką ilość wiedzy, że trudno Ci będzie ją udźwignąć. Cała mądrość wypracowana przez miliardy ludzi jest tuż za ekranem komputera, tabletu, smartfona. Dwa kliknięcia stąd znajdziesz argumenty do każdej, prowadzonej przez siebie dyskusji czy też sprzeczki. Szczęśliwie, bo wiedzę, której nasi przodkowie nawet nie mogli powąchać, przy odrobinie farta i poświęconego czasu mogli jej ułamek wydobyć z książek (to taki papierowy relikt minionych czasów), my mamy nanosekundy od siebie. Już nawet nie musimy zasiadać do Teleekspresu, żeby z wujkiem posprzeczać się w związku z ostatnimi wyborami - zarówno ja, jak i wujek mamy potrzebne nam informacje, często nacechowane publicystycznie, w tysiącach newsfeedów na portalach internetowych. Nieco nieszczęśliwie jednak, każdy z nas dotrze do innego, spersonalizowanego newsfeeda. Jeżeli mieliście okazję trafić na książkę The Filter Bubble Eliego Parisera, ewentualnie znacie jakieś jego publikacje, wypowiedzi, na pewno znany Wam jest termin "bańki informacyjnej". Termin ten określa sprytne algorytmy, działające m.in. w wyszukiwarkach Google, Yahoo, na portalach społecznociowych Facebook, Twitter, Google+, czy też w serwisach informacyjnych, które często robią z tego oficjalną zaletę produktu (np. Zite - aplikacja do agregowania newsów, na tablety i smartfony). Algorytm, który na podstawie śladów zostawionych przez nas na różnych portalach (często przetrzymywanych w naszych przeglądarkach internetowych, w formie pliku cookie) buduje pewien obraz użytkownika i zestawia treści spersonalizowane - specjalnie dla Ciebie. Fajnie. Gdy w kłótni na temat globalnego ocieplenia, wklepię hasło "argumenty globalne ocieplenie" w Google, otrzymam szereg naukowych publikacji oraz opinii opowiadających o zagrożeniach oraz antropogenicznych źródłach ocieplenia klimatu. Mój oponent natomiast, wklepując dokładnie to samo hasło, otrzyma zupełnie inne zestawienie wyników - popierające jego tezy. To jest moment w którym oboje znajdujemy się w ideologicznym klinczu i to co dzieje się dalej, ciężko nazwać dyskusją.
Odbiciem spolaryzowanego oraz zideologizowanego społeczeństwa, są też jego, tak zwani przedstawiciele - politycy, budujący swoją tożsamość na głośno wypowiadanych frazesach i słownych utarczkach z przeciwnikiem. Miejsce gdzie dyskusja i konsensus jest potrzebne, można by rzec, że są one pewnego rodzaju niezbędnikiem demokracji, zostały zastąpione przez dogmatyzm i upór.
Pamiętam w szkole podstawowej, na lekcjach Wiedzy o Społeczeństwie uczono mnie, że jedną z podstawowych zasad dziennikarstwa jest bezstronność. Że dobrze napisany tytuł i nagłówek artykułu, to taki który nie wartościuje i nie sugeruje opinii. Dzisiaj wystarczy włączyć TVN24 czy Polsat News (czy inny, dowolny kanał informacyjny) aby usłyszeć jak redaktorzy ostentacyjnie i bez ogródek prezentują swoje sympatie oraz antypatie względem opisywanych zdarzeń czy osób.

Dyskusja powinna dawać nam możliwość znalezienia wspólnego mianownika, możliwość odkrycia wspólnej drogi i pójścia nią na przód. Przerzucanie się argumentami, bez poświęcenia odrobiny uwagi rozmówcy, przypomina raczej przeciąganie liny - jeśli siły są wyrównane, to zostaniemy w miejscu, po dwóch stronach retorycznego frontu. Jakkolwiek ważnym jest by posiadać swoje opinie i dzielić się nimi, warto czasami uwierzyć, że inny punkt widzenia może wzbogacić naszą wiedzę a nie zagrozić naszej tożsamości.

niedziela, 10 maja 2015

Reżim w dobie mediów społecznościowych

Jako że publicystyka nie wychodzi mi być może tak dobrze jak Chrisowi Hedges-owi, dzisiaj postanowiłem zmierzyć się z political fiction.




Przy okazji wyborów, przyszedł mi do głowy taki o to scenariusz:
a co by było, gdyby któryś z kandydatów, któremu uda się zdobyć ..ekhm.. zaufanie społeczne pod postacią oddanych nań głosów, okazał się mieć jaja tak duże, że pojutrze rano większość dotychczasowych ministrów staje przed Trybunałem Stanu i nad nadwiślański kraj nadciąga upragniona sprawiedliwość? Jegomość ten ma spójną i jednorodną wizję tego jak ma funkcjonować państwo i nie zawaha się wcielić jej w życie. Podobne przewroty miały już w historii miejsce, więc można by się do nich ewentualnie odwołać. Mamy więc lojalnych sekretarzy stanu, ludzi honoru z klarownymi poglądami i silnym poczuciu lojalności. Mamy zindoktrynowany aparat państwowy, posłuszne służby porządkowe, a po kilkunastu dniach (w zależności od skuteczności działań i propagandy) zastraszone i potulne społeczeństwo. Teraz mozna spodziewać się powstania rozbudowanych struktur agencji bezpieczeństwa wewnętrznego, które z ewentualnymi dysydentami i wrogami Nowej Wielkiej Polski mogły by się raz-dwa rozprawić. Z tym że aparat ten po części został wyręczony za wczasu. Tak naprawdę wystarczy kilku zmyślnych, pryszczatych użytkowników intersieci, którzy przetrząsnom portale społecznościowe w poszukiwaniu zakazanych wpisów. Nie wiem jak Wy, ale mam wrażenie że w przypadku gdyby głową nowego reżimu został którykolwiek z obecnych kandydatów, najprawdopodobniej jako jeden z pierwszych skończył bym z kulą w potylicy. Obawiam się, że duża cześć moich fejsbukowych znajomych, równie szybko spotkała by się w dziurze z wapnem.
Żyjemy w społeczeństwie bardzo wyrazistym światopoglądowo. Nawet jak ktoś szczególnych poglądów nie ma, to też się tym chwali. Napewno jest to wartościowe dla dobra dyskusji i wymiany poglądów (abstrahując od polskiej skłonności do polaryzowania postaw i zatcietrzewiania się w nich), wartosciowe niestety może byc rownież w wyżej opisanej, abstrakcyjnej sytuacji. Cieżko było by poprostu przenieść ruch oporu do podziemia, internet nie zapomina..